Poproszony o wyjaśnienie zasady działania radia, Albert Einstein miał odpowiedzieć: „Widzicie, telegraf jest rodzajem bardzo, bardzo długiego kota. Naciskacie jego ogon w Nowym Jorku, a jego głowa miauczy w Los Angeles. Rozumiecie? I radio działa na tej samej zasadzie: wysyłacie sygnały stąd, a odbierają je tam. Jedyną różnicą jest to, że… nie ma żadnego kota”.

Tak. Wypowiedź lekka, z poczuciem humoru, obrazowa, a przez to zrozumiała. Jednak o wysokiej oryginalności i sile przekonywania wypowiedzi Einsteina nie świadczy tylko zgrabnie dobrana przez niego przenośnia czy znajomość zoologii i geografii. To jest efekt. Efekt tego co zadziało się w zaciszu jego gabinetu, przy biurku. Otóż tam wybitny fizyk wypełnił retoryczną zasadę, którą podpowiada, że należy widzieć (mieć przemyślane, znać się) o czym się mówi, gdy mówi się co wie. W Edisonie używamy, ułożonej przez Marka Stączka, gry słów – zrozum i uczyń zrozumiałym.

 Może dziwić, że na blogu o takiej ‘oczywistej oczywistości’. To przecież elementarz mówcy. I ja tak pomyślałem, gdy przyszedł mi do głowy ten temat. Przypomniały mi się jednak szkolenia czy coachingi prezentacyjne, w czasie których miałem wrażenie, że nie dla każdego ich uczestnika, zrozumienie (zagadnienia) i uczynienie (go) zrozumiałym (dla słuchaczy), jest warunkiem ‘sine qua non’ dobrego wystąpienia. Warto sobie przypomnieć.

Wracając do wątku, to zastanawiająca jest ta przyczyna niestaranności w czynieniu przekazu zrozumiałym dla odbiorców? Skąd się ona bierze? Poszukując jej, mam wrażenie, że nieuchronnie będziemy się zbliżać do wspomnianego już, w pierwszym akapicie, gabinetu i biurka. I nie Einsteina, lecz każdego z nas. I nie wiem jak bardzo byśmy chcieli znaleźć inne powody to zawsze skończymy w tym samym punkcie. Nie ma innej recepty.
Bo jeśli to retoryczne wskazanie – zrozum i uczyń zrozumiałym – umieścimy na osi czasu, przygotowania naszego wystąpienia, to otrzymamy linię, a nie punkt. Linię, która przypominać będzie sinusoidę. Ma ona początek już w momencie poszukiwania tematu. Potem biegnie przez cały okres zbierania pomysłów na koncepcję wystąpienia, budowania argumentów, potem szlifowania treści a kończy się w momencie wystąpienia.

Czyli zrozumienie i uczynienie zrozumiałym, treści wystąpienia, jest wprost proporcjonalne do ilości czasu spędzonego nad nim. Jak dla przykładu, robił to pewien rosyjski fizyk zajmujący się kiofizyką, Piotr Leonidowicz Kapica. W 1978 roku, za odkrycie nadciekłości helu, otrzymał nagrodę Nobla. Otóż jego recepta brzmiała „Staram się tak dobierać poziom, aby 95% słuchaczy zrozumiało 5% wykładu, a 5% w pełni pojęło 95% treści.” A na to potrzeba czasu…

Zanim więc powiesz, przemyśl zagadnienie. Zanim zaserwujesz, ‘przetraw’ swoje argumenty. Zanim oświadczysz, że wiesz, ‘wejdź w buty’ odbiorcy.

Jeszcze jedna uwaga – podpowiedź zasłyszana w radiu. Dyskusja dotyczyła metod samorozwoju. Ostrożnie i krytycznie podchodzę do tego rodzaju zagadnień. Za dużo tam czasami nowomowy i 'zaklęć’. Wypowiedź jednego z dyskutantów dała mi do myślenia. Przytoczył on badania (zapewne amerykańskie 😉 ), które wskazują, że jeśli dziennie poświecisz godzinę na zgłębianie interesującego cię zagadnienia/dziedziny i będziesz to robił to regularnie to:
– po trzech latach (1095h) będziesz ‘znawcą’ tematu;
– po upływie pięciu lat (1825h), będziesz ‘ekspertem’ w temacie, a
– po upływie siedmiu lat (2555h), będziesz 'autorytetem’ w danej dziedzinie.

Nie wiem, czy tak do końca to można rozpisać. Jednak kolejny raz akcent położony jest na słowo – proces. W którym nie za wiele romantyzmu lecz czysty, wydestylowany, nie skażony niczym pozytywizm. Jest to, bez dwóch zdań, cykl mozolny, pracochłonny i wyczerpujący. Nagroda jednak, za taki trud, jest gwarantowana! Jak chociażby w przypadku Alberta Einsteina – jego wypowiedź jest cytowana nawet po 60-sciu latach od jego śmierci ;), czyli dalej robi wrażenie.