Zakończenie z innej bajki.

Od wybuchu wojny w Ukrainie (24 luty 2022) mija drugi rok. W czasie pierwszych 200 dni wojny, zainspirowany stylem komunikacyjnym Prezydenta Ukrainy napisałem książkę pt. „Potęga ulotnych słów. Fenomen komunikacyjny Zełenskiego”. Od tego czasu wiele naszych nadziei, związanych z zakończeniem wojny, rozpłynęło się i gdzieś uleciało, dlatego postanowiłem dopisać alternatywne zakończenie książki. 

Posłuchajcie…

Prawie nikt z mieszkańców Kremla nie potrafił sensownie odpowiedzieć na pytanie – dlaczego owa rudawa Annuszka została kiedyś tam zatrudniona, a obecnie piastuje tak odpowiedzialną funkcję, jako jedna z siedmiu sekretarek Wladimira Wladymirowicza. Mówiono jedynie, że „ma jakieś nieziemskie układy”, lub – to inna wersja – że „zna tych, którzy są na górze”.

A trzeba nam wiedzieć, że to właśnie podczas jej dyżurów, gdy punktualnie o szesnastej wnoszono samowar z wygrawerowanymi trzema literami W.W.P. działo się to niewyjaśnione i niepokojące zjawisko. Otóż, po wychyleniu pierwszej filiżanki naparu Władimir Władymirowicz zapadał słodko w głęboki i kojący sen, z którego budził się z trwożnym krzykiem „Będę czytał rozdział dziewiąty!”… lub – w drugim przypadku snu, o jakim wiernie wam tu opowiemy: „Nie bij mnie, nie bij! Boli, oj jak boli!”…

Tak, tak, te dwa sny trapiły go od dłuższego czasu okrutnie i gnały rosyjskiego monarchę w miejsca, w których nikt, absolutnie nikt nie potrafił mu pomóc. Cóż to były za sny, zapytacie. Już spieszę z odpowiedzią.

Sen pierwszy.

Na początku trzeba by nam zaznaczyć, że choć w przekazie był dość prosty, to jednak nikt, absolutnie nikt, nie śmiał wyjaśnić jego oczywistej treści. A szło to tak…

Jego bohater był wschodnim imperatorem, który miał wielki dwór i tysiące poddanych. Wszystko odbywało się w dniu, kiedy wyprawiano ucztę na jego cześć. Jednym z punktów programu był występ wędrownej, teatralnej trupy. Zręczni i niezwykle zabawni aktorzy rozbawiali do rozpuku zgromadzonych gości. Dworzanie, jak małe, rozkoszne dzieci, klaskali i śmiali się do łez, gdy w którymś momencie zajmującego spektaklu jego główny aktor zeskakiwał ze sceny, podbiegał do monarchy i trzcinową pałką bił go po głowie.

Nagle radosny śmiech urywał się gwałtownie. Gwar cichł, a tysiące przerażonych oczu śledziło bezradne próby obrony oraz przeraźliwy ryk grozy wydobywający się z wnętrza okładanego władcy. Bambusowa tyczka równo cięła powietrze. Śmigała tam i z powrotem po królewskiej głowie, a w wielkiej sali słychać było tylko żałosne wołanie o pomoc, na które nikt nie odpowiadał, bo ani złotousty wąż – Łgarow, ani mocarny Szojgu nie mogli nic, absolutnie zdziałać.

Imperator bezradnie biegał, uciekał, kulił się, a pod koniec sennej mary trącał stojący wielki dzban, który z hukiem spadał na marmurową posadzkę i na oczach wszystkich rozbijał się na tysiące małych kawałków. I właśnie w tym momencie na kredowej ścianie bezcielesna dłoń pisała słowa: „Mene, mene, tekel umaprisim”…, a przerażony władca budził się z krzykiem, wołając: „Nie bij mnie, nie bij! Boli, oj jak boli”. I to był sen pierwszy.

Sen drugi.

Jego treść opowiem wam tak dokładnie, jak przedstawiła to serdeczna przyjaciółka piegowatej Annuszki, zaraz po jej tajemniczym zniknięciu, czyli dokładnie wtedy, gdy Kot podał rozwiązanie zagadki. W tym drugim przypadku szło to tak.

Wiatr i ciemna kurzawa wznosiły się nad Moskwą, a dzwony z okolicznych świątyń, kołysząc się, napełniały miasto złowrogim „bim – bam, bim – bam”. Po chwili wiatr ustawał i robiło się jakoś cicho, niepokojąco cicho. Tumany kurzu z wolna opadały, a od Patriarszych Prudów szedł wielki Kot, dumnie krocząc na tylnych łapach. Kierował się prosto w stronę Wladimira, potem stawał i władczym tonem zadawał te same pytania dotyczące litery „L”. 

Z pierwszym, pytany radził sobie dobrze i bezbłędnie odpowiadał „Jak nazywa się wielkie miasto w Ukrainie na literę L”. Jak się zapewne domyślacie, jest to „Lwów”. Potem padało drugie, to, które nastręczało piramidalnych trudności. Otóż, Kot pytał: „Polski student, o nazwisku zaczynającym się na „L”, który właśnie w tym mieście odbierał swoją edukację, to…?”. 

Pytany dukał wymijająco, ciężko sapał i – niestety – raz za razem oblewał kolejne podejścia do egzaminu.

I tak, w następujących odsłonach tej męczącej mary Kot naprowadzał mało pojętnego ucznia i łaskawie podsuwał mu kolejne litery. Najpierw: „L”… potem „E” i „M”. Wydawało się, że piekielny rebus został wreszcie rozwiązany, a jednak „Lem”, które cisnęło się na usta, nie odpowiadało egzaminatorowi. Ten kręcił z niezadowoleniem głową i mówił przewlekłe „niet, niet, niet”.

Ale w końcu egzaminowany dostawał – szczęśliwe czy nieszczęśliwe (wy zdecydujecie) – rozwiązanie. Bo oto Kot, zirytowany nikłymi postępami ucznia, który znów nerwowo i natrętnie dukał „Lem”, „a może Lem?”, „czy to przypadkiem nie Lem?”, wypowiedział tą złowieszczą końcówkę: „-kin. To Lemkin, ośle skończony! Lemkin. I radzę ci serdecznie, zacznij że studiować dziewiąty rozdział jego dzieła. Dziewiąty, bo on może ci się wkrótce bardzo, ale to bardzo przydać”. Po tym śnie, jak już wam donosiłem, zmęczony Władymir budził się krzycząc: „Będę czytał dziewiąty rozdział!”. 

I właśnie takie to dwa sny trapiły monarchę, a rudawa Annuszka, znikając z Kremla, pozostawiła swoim zwyczajem rozlany olej słonecznikowy, dodajmy wyprodukowany na słonecznych polach w okolicach Krymu.