Do prezentacji prezesa Microsoftu, Steve’a Ballmera zadałem dwa pytania. Z jednym uporałem się w moim ostatnim wpisie. Dzisiaj czas na drugie: „Na co mówca może sobie pozwolić podczas wystąpienia? Ile i co może zrobić, by nie był odebranym – jak mówi porzekadło – jako pijany wśród trzeźwych?”. Nadesłane odpowiedzi zgadzały się z opiniami, jakie usłyszałem ostatnio od redaktorów naczelnych lokalnych dzienników podczas szkolenia z wystąpień publicznych. Po obejrzeniu rozbieganego prezesa zdecydowana większość była zgodna w odbiorze. Jednak pytanie o granice tego, co można, a czego nie we wstępie wystąpienia rozpoczęło bardzo ożywiona dyskusję. Podczas niej padało wiele pomysłów.  I tak granice wystąpienia wyznaczają: kontekst sytuacyjny, adresat (kto nim jest), okoliczności wystąpienia, temat wystąpienia, ilość czasu, jakim dysponujemy, kim jesteśmy dla słuchaczy i kim słuchacze są dla występującego, co ich łączy bądź dzieli. Jednym słowem, wiele zmiennych. Miałem jednak nieodparte wrażenie, że te odpowiedzi, mówią jednocześnie wszystko… i nic. Jak podsumował to jeden z czytelników – jak to z granicami, bywają cienkie i kruche zależne od…. Z drugiej strony warto pamiętać, że w każdym z wyżej opisanych obszarów istnieje niebezpieczeństwo, że można ‘o jeden most za daleko’.

A wracając do meritum – pytanie nadal mnie zastanawiało. Obserwując niedawno wstąpienie mojego znajomego przedsiębiorcy, przyszła mi do głowy pewna myśl. Czy przypadkiem nie jest tak, drodzy czytelnicy, że pytanie o granice wstępu jest pytaniem drugiego rzędu wobec prostszego – co chcę osiągnąć przez taki wstęp?, czemu on ma służyć? Skąd ta myśl? Otóż mój znajomy wychodząc na forum zaczął mówić podniesionym głosem i równocześnie wyciągnął z torby spory kawał… surowego mięsa, którym cisnął o stół. Efekt był piorunujący. Uwaga wszystkich, jak w soczewce, skupiona tylko na nim. A potem znajomy… zdecydowanie spuścił z tonu. Po wysokim ‘C’ we wstępie zabrakło przełożenia na dalszą część wystąpienia. Kiedy po wystąpieniu omawialiśmy jego prezentację zapytałem, po co był taki wstęp?, co chciał przez to osiągnąć? Odpowiedział, że chciał przyciągnąć uwagę słuchaczy. Gdy się dopytywałem po co jeszcze, nie był w stanie podać innego powodu. Interesujące (znamienne?), że tak bardzo pochłonął go sam pomysł nietuzinkowego wstępu, że zapomniał dopisać do niego pointę (sic!).

Warto więc chyba zapamiętać słowa Goethego: „Kto chybi przy pierwszej dziurce od guzika przy koszuli, temu nie powiedzie się całe jej zapinanie”. A wstęp to przecież pierwszy guzik.