Trzy sytuacje, dwie puenty i jedna lekcja (o wybitnie ważnym i bardzo praktycznym charakterze).

 

Sytuacja pierwsza. Warsztaty storytellingowe dla grupy dyrektorów w PZU. Na forum wyszła jedna z uczestniczek i powiedziała: „To było bardzo dawno temu, czas świąt. Od dwóch dni w naszej wannie pływały trzy karpie. Jak się pewnie domyślacie mój synek zaprzyjaźnił się z nimi na dobre i – by tak rzec – towarzyszył im w drodze… na stół.  I oto mamy dzień przed wigilią, przychodzę z pracy, a mój pięcioletni synek zanosi się od płaczu, więc szybko zrzucam płaszcz, kucam koło niego i pytam – Co się stało? Na co on, pochlipując żałośnie: – „Tatuś zabił nasze karpie!”.

– Wiesz, Igorku, tak to już jest – odpowiadam.

– Ale, ale przecież tak nie można – odpowiada mój wrażliwy synek.

– Wiesz, taka jest tradycja, ja też jak byłam mała to płakałam.

– Ale to nie jest tak, jak mówisz!

– Ale co nie jest tak, jak mówię?

– Bo on na mnie nie zaczekał, ja razem z nim chciałem…

Tyle historii z sali szkoleniowej, historii zakończonej dowcipną puentą: „O tym jak to ciekawość poskromiła litość”.

 

Sytuacja druga. Mój znajomy z podwórka kiedyś opowiedział mi takie zdarzenie, które wiąże się z okresem jego studiów na politechnice. Oto był taki czas, że przyszłych inżynierów dotknęła wirusowa choroba, która objawiała się gwałtownym i pazernym pochłanianiem kryminałów. Wszyscy czytali wszystko, oprócz… jednego. Jednego literatura kryminalna się nie imała, pewnie i żadna literatura, ale tego nie wiem, więc wątków pobocznych nie wprowadzamy, bo i na niewinnego człowieka złe światło rzucić mogę, a to przecież coś godnego nagany. Więc wiemy, że nie czytał kryminałów, a w owym czasie była książka, o której wszyscy ciągle rozmawiali. Każdy napotkany zachwycał się pomysłem i konstrukcją kryminalnej zagadki. Owa atmosfera entuzjazmu na tyle go zainteresowała, że sam sprawę postanowił zgłębić.

I tak, gdy na weekend akademiki pustoszały, on postanowił zostać. Wstał w sobotni poranek, zaparzył kawę żużlówkę, potem naciągnął na siebie koc, bo zima tego roku była tęga, a za oknem padał gesty, bajkowy śnieg. A potem sięgnął po osławiony kryminał, otworzył tytułową stronę i nagle jego wzrok napotkał odręcznie napisane zdanie, oto ktoś ołówkiem napisał: „Zabójcą będzie John”.

Ot, dowcipnisie. Co teraz robić? Czy jest sens czytać dalej, gdy wiadomo kto jest sprawcą? Czy warto przedzierać się przez kolejne rozdziały, gdy cała misternie skonstruowana zagadka jest już rozsupłana?

 

Sytuacja trzecia. Anegdota: Waldek, nie chodził na imprezy. Codziennie, punktualnie wstawał o 5:00 rano i punktualnie kładł się spać o 21:00. Nie pił i nie chodził na balangi, ale wszystko się zmieniło, gdy…, wyszedł z więzienia.

 

Tyle – sytuacje, pora na dwie puenty, a potem lekcję doniosłą i praktyczną.

Puenta nr 1 – zaskakujące zakończenie, jak miało to miejsce w pierwszej i trzeciej sytuacji, czy jego brak –sytuacja druga, decyduje o atrakcyjności i sile przekazu. Przewidywalny tok wypowiedzi, oczywista konkluzja to jeden z filarów „paździerzowych prezentacji”. Słowem, można by powiedzieć, że: „Jeżeli początek odsłania koniec, to niechybny początek końca, tak mówcy jak i prezentacji”.

Puenta nr 2 – w nagrodę za intrygujący wywód, ciekawe ujęcie, zaskoczenie w czasie wypowiedzi zyskujemy uwagę, emocje i zaangażowanie słuchacza.

 

Lekcja praktyczna i doniosła.

Każdy z nas, kto zajmuje się komunikowaniem: dyrektor, lider, konsultant, nauczyciel, trener, sprzedawca, etc. mówi i wiadomo, lub prawie wiadomo, dokąd w swoim przekazie zmierza. I tak na przykład, menadżer podczas swojej prezentacji o „znaczeniu obsługi klienta” nieuchronnie będzie podążał do punktu – „Zaangażowanie w relacje”, lub „Klient w centrum”, lub „Podstawą naszego biznesu jest konsument”, etc. A jeśli dotknie zagadnienia „Zmiany” to – ostatecznie – dojdzie do miejsca, gdzie swoim słuchaczom oświadczy: „Zmiana jest dla nas szansą” lub: „Zmiana jest jedyną stałą naszej rzeczywistości”. Można więc powiedzieć, że rola społeczna w której występujemy predestynuje nas do konkluzji, jaką wypowiemy, ale… i tu kryje się całe clou, czy sztuka, która odróżnia mówców przeciętnych od tych, których namiętnie słuchamy w wypiekami na twarzy. Owa różnica tkwi w „sposobie dojścia”, w owym – „jak” ów mówca do danego wniosku dochodzi. W tym – „jak” ów zbudował konstrukt swojej mowy. „Jak” przyprowadził odbiorcę do konkluzji (którą ten pierwszy przecież dobrze znał), ale teraz jawi się ona (konkluzja) jak odświeżająca, ciekawa, a czasami odkrywcza idea (sic!).

I cała ta sprawa nie powinna nas dziwić, to znaczy postawiona tu diagnoza, że znaczna część naszych wypowiedzi to przypomnienie, odświeżanie znanych wiadomości. Jednak zdziwienie powinniśmy zaadresować w inne miejsce, tam, gdzie budujemy nowe „jak”, tam, gdzie tworzony jest cały wywód doprowadzający do określonego morału. A tam właśnie w sukurs przybywają nam dwaj sprawdzeni sojusznicy: storytelling i metaforyczne myślenie. Bo tu właśnie STORY, które uruchamia myślenie per analogiam gra pierwsze skrzypce i: stare czyni nowym, znane, czymś odkrywczym, popularne – wyjątkowym.

Kończąc pierwszy wpis w Nowym Roku, życzę nowego „jak”, tak sobie, Waldkowi, jak i wszystkim czytelnikom, czyli: „trzy, dwa, jeden, start w 2019 rok!”.

Marek Stączek

 

Ps. Pamiętam takie spotkanie z szefem marketingu dużego koncernu farmaceutycznego. Podczas naszej rozmowy powiedział on mniej więcej tak: „Wie Pan, mamy problem. Firmie nie opłaca się inwestować w nowe antybiotyki, to zbyt kosztowe, więc moi ludzi w rozmowach z lekarzami mają sporą trudność, bo mówią wciąż to samo”.

My dodajmy – „już nie muszą”, bo konkluzja/argument może być dobrze znany, ale sposób dojścia zaskakujący, poprzez co cały przekaz będzie świeży i interesujący.