„Wszystko ma swój czas i każda sprawa pod niebem ma swoją porę” pisał Eklezjasta, innymi słowy wszystko ma swój początek i koniec – również przemawianie na forum. Dziś o tym pierwszym, o początku, o roli wstępu w prezentacji. Zanim myśl, najpierw małe zadanie. Proszę o obejrzenie fragmentu wystąpienia (około minuty) prezesa Microsoftu Steve’a Ballmera.
Teraz proszę zanotować odpowiedź na pytanie – czy mówca przyciągnął moją uwagę? Następnie proszę wypisać trzy pierwsze myśli/odczucia na temat mówcy i jego (wstępu do) prezentacji. Jeśli to zrobiliście to możemy iść dalej.
Interesuje mnie, czy mamy zbieżne odpowiedzi? Ja odpowiadając na pytanie przyznaje, że nie mogłem oderwać wzroku od Steve’a Ballmera! Byłem zaskoczony, zaintrygowany i ciekawy co będzie dalej. Jednak w miarę upływu czasu ciekawość ustępowała uczuciu zdziwienia, zaskoczenia, dezorientacji. Moje zainteresowanie zmieniało się w przekonanie, że oglądam jakąś farsę, jakiś kabaret. Jednak zanim dziecko z kąpielą…. Cyceron w traktacie pt.: 'Brutus, czyli o słynnych mówcach’ daje wskazówkę, czym powinien charakteryzować się dobry wstęp: „Któż tego nie przyzna, że spośród wszystkich zalet mówcy największą jest ta, by zapalił dusze słuchaczy i do tego je porwał, czego wymaga dana sprawa …”. Czy prezes Ballmer, zakładając, że przemowa miała na celu rozgrzanie publiczności, zachęcenie do większego zaangażowania się, nie zachował się adekwatnie do rady wielkiego oratora? Może użycie takiej formy było zasadne? Hmm, intrygujące, ponieważ jeżeli nawet poczynię takie założenie, to mam problem w oparciu się wrażeniu, które dość dobitnie wyraził mój znajomy: „Co za błazen?! To jakiś pajac!”. Dlaczego nadal pozostaje niesmak?
Mam zatem pytanie do Was, drodzy Czytelnicy: Gdzie jest granica? Na ile mówca może sobie pozwolić? Ile może, by nie być odebranym – jak mówi porzekadło – jako pijany wśród trzeźwych? Jaką miarą to odmierzać? Ciekawy jestem Waszych opinii.