Sprowadzając tę historię w realia biznesu można powiedzieć, że to co w niej widzimy, to czystej wody praktyka liderska. A każdy, kto chce przejść z roli kierownika/menedżera w pozycję sprawczego lidera powinien kopiować zachowanie dziadka Marcela, czyli: zamieniać sukces w historię. Powodzenie, w poręczne, krótkie narracje. A poprzez taki zabieg uzyska, co najmniej trzy korzyści.

Po pierwsze, nietuzinkowo udziela feedbacku. Dlaczego podkreślam, że będzie to zrobione inaczej, czy może nawet… oryginalnie? W mojej ocenie wypowiedzi: „To była dobra robota”, „Gratuje wam”, „Fajnie zrobione” to rodzaj komunikatów, które słabo lub wcale nie wzmacniają ludzi. A przez dobre story, lider przystawia lustro w którym zespół (z pewnym dystansem) może przyjrzeć się swoim osiągnięciom.

Po drugie, lider praktykując taki styl komunikowania czytelnie identyfikuje motywy/przyczyny pomyślnego zakończenia danego projektu. A takie retoryczne posunięcie stwarza mu szerokie pole do uruchomienia procesu edukacji, do wyzwolenie gotowości do uczenia. Ale, uczenia w którym nikt nie czuję się pouczany, bo przecież każda z osób (do której kierowany jest ten przekaz) jest częścią opowiadanej historii.

Po trzecie, lider opowiadając taką historię nadaje jej osobisty wymiar, bo mówi o swojej perspektywie, tzn. jak to widział całą sytuację, co o niej myślał. Taki personalny ton jest o wiele bardziej sugestywny, mocny vs suchy język prezentacji power point, lub formalny komunikat.

Przez praktykowanie takich historii menadżer wchodzi w rolę lidera, czyli kogoś kto nadaje ton, inspiruje i rozwija.

A co warunkuje siłę takiej historii? Na pewno wielkość oraz ewentualne ryzyko danego przedsięwzięcia, ale także przewaga intelektualna/merytoryczna lidera, wnikliwość i celność wyprowadzonej puenty (czyli powodu, jaki zadecydował o sukcesie) oraz rzecz ostania – osobisty ton w nazywaniu wkładu poszczególnych członków zespołu. Czy w ten sposób wychodzimy poza „ble, ble, ble na temat poprawnego feedbacku”? Mam taką nadzieję.