Fenomen Zełeńskiego w kontekście komunikowania – część 6

Tylko szczyty głupoty zdobywa się bez wysiłku (J. Lec)

Jak już wcześniej wspomniałem widzę kilka podobieństw, jakie łączą Zełeńskiego i Winstona Churchilla. Po pierwsze, definiowanie retoryki jako realnego narzędzia pracy, po drugie skutecznego wykorzystania mediów do propagowania swojej wizji i po trzecie wyjątkowej roli jaką przyszło im odegrać w historii. Ale, nim na dobre rozpocznę owo porównanie, małe wprowadzenie.

Zacznijmy od Churchilla…

Jest właśnie na progu swojej kariery (1896 – 1900). Jako młody oficer i korespondent wojenny dwóch prestiżowych tytułów: „The Daily Telegraph” i „Morning Post” bierze udział w kampaniach toczących się w Sudanie, Indii oraz Afryce Południowej. I właśnie tam zdobywa dwie „sprawności”: żołnierską sławę i zrozumienie żywiołu, jakim jest wojna oraz odbiera szlify w pisarskiej dyscyplinie. Wyrabia się jego niepowtarzalny styl i ostre pióro.

Jego wojenne relacje charakteryzuje niezwykła potoczystość, a opisywane wydarzenia przyjmują kształt sensacji, która się spaja w jedną opowieść. Całość opisywanych zdarzeń zaprawiona jest sporą dawką emocji, a ich autor celuje w budowaniu realistycznych i barwnych obrazów.

Wszystko to jest na tyle wyjątkowe, że jego książki sprzedają się w ogromnych nakładach, a objazdowe prelekcje (wygłaszane w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Wielkiej Brytanii) przynoszą mu prestiż, pieniądze i sławę. I tak, ten dobry start oraz skuteczna kampania wyborcza z 1900 roku spowodowały, że w wieku dwudziestu sześciu lat z ramienia konserwatystów zostaje posłem.

Jak więc widać sztuka komunikacji (pisanie, mówienie), opanowana na wyróżniającym poziomie staje się znakiem rozpoznawczym Churchilla, jego skuteczną bronią, ale też zabezpieczeniem finansowym. Narzędziem, które w przyszłości zapewni mu: primo – przewagę nad konkurentami, secundo – fory w starciu z przeciwnikami i wreszcie tertio możliwość zjednywania zwolenników dla sprawy za którą się opowiadał. Kiedyś, pisząc o tym temacie sam stwierdził: „Jedynie słowa trwają wiecznie”.

Myślę, że warto w tym miejscu zaznaczyć jeszcze, że młody Winston dość wcześnie, bo w wieku dwudziestu dwóch lat napisał esej pt.: „Rusztowanie retoryki”, gdzie jakby wiedziony intuicją z dużym przekonaniem podkreśl, że publiczne mowy są unikatowym sposobem na osiągnięcie sukcesu. A wspominając o roli (my byśmy powiedzieli prezentera) z emfazą podkreślał: „Z wszystkich talentów jakimi obdarzony został człowiek, żaden nie jest tak cenny jak dar krasomówstwa. Ten, komu jest on dany, ma większą władzę niż tą, którą posiada potężny król. Jest on w świecie niezależną siłą”.

Zauważmy, jak bardzo słowa te miały proroczy charakter i jak dokładnie wypełniły się w życiu wielkiego Anglika. Ale też dopowiedzmy, jak jasno widać ich sens w działaniach publicznych Zełeńskiego, który wojnę z wielką Rosją (w wymiarze politycznym) wygrywa wystąpieniami on-line, nagraniami robionymi przy pomocy smartfona, które zamieszcza w mediach społecznościowych.

Jednak zatrzymajmy się jeszcze na chwilę, bo zdałem sobie sprawę, że za wcześnie zaprowadziłem nas do punktu, w którym Churchill znalazł się w parlamencie, czy też otoczony gronem zachwyconych słuchaczy, przemawiał na swoich objazdowych wykładach. Za wcześnie, bo z racji obranego przez nas tematu musimy dopowiedzieć coś o jego drodze do miejsca niewątpliwego powodzenia i sukcesu. Więc na pewno należy tu wspominać, a potem podkreślić, a może na nawet długo zapamiętać, bo jest to bardzo optymistyczny motyw z jasnym przesłaniem, że w życiu młodego Winstona nic nie zapowiadało takiego rozwoju zdarzeń! Nic nie wróżyło, że młody Churchill odniesie sukces w działalności publicznej, a kiedyś odegra kluczową rolę w losach swojego kraju, nie wspominając już o kategorii – najlepszych mówców XX wieku! Nie zapowiadało bo… brakowało mu atrakcyjnego wyglądu i dobrego wykształcenia. Z tego co wiemy zmagał się z silną nerwicą wyniesioną z czasów szkolnych, a potem z nawracającą depresją. Jakby tego było mało walczył z bardzo widoczną wadą wymowy (seplenienia i jąkania) ale… determinacja i systematyczne ćwiczenia pomogły mu w przezwyciężeniu większości tych przeszkód. Dlatego wspominam o tym optymistycznym akcencie i nadziei dla wielu z nas, którzy zmagają się z jakimś „defektem” utrudniającym  publiczne wystąpienia. A z racji zawodowej aktywności takich osób spotykam aż nazbyt wiele.

Wystarczy, że przywołam tu postać młodego chłopaka, właściciela startupu, a może już należałoby powiedzieć dużej organizacji, bo zatrudniającej teraz ok 850 osób, który podczas przygotowań do wystąpienia zamykającego rok powiedział – „Panie Marku, w dniu gdy mam prezentację, od rana wymiotuje ze zdenerwowania”, lub przytoczę przykład prezydenta dużego wojewódzkiego miasta. Metropolii, która stale okupuje „top” najbardziej innowacyjnych miast w Polsce. Otóż żywo pamiętam jak ów włodarz wyznał mi w rozmowie „jak sobie nie strzelę jednego przed, to nie wyjdę na scenę”. Uwaga! Tych słów nie mówi tu młody chłopaczek, który właśnie ukończył Politechnikę. Nie, nie, mówi to mężczyzna otrzaskany w politycznych rozgrywkach. Osoba dobrze zaprawiona w publicznych starciach, ale mimo to… „Jak sobie nie strzelę…”.

Dlatego też, powtarzam – jak widać w przytoczonym przykładzie Churchilla… można. Owszem nie będzie to linia prosta, taka łagodnie wznosząca się wzwyż. Nie będzie to droga, którą można opisać jak regularne poukładane schody w górę. Bo bardziej przypomina to halsowanie w łódce, gdy płyniemy pod wiatr, gdzie zmagamy się z przeciwnościami, ale metr za metrem przybliżasz się do celu. Co prawda ten czasami ginie za horyzontem, ale jak mawiał stary Hemingway „Stary człowiek i morze, to i Ty… możesz!”.

Tyle na ten tydzień.