Na zaproszenie szkoły Lang LTC miałem przyjemność poprowadzić wykład pt.: „Storytelling w procesie uczenia”. Całe wydarzenie odbyło się w ambasadzie Wielkiej Brytanii i adresowane było do właścicieli szkół oraz nauczycieli języka angielskiego wykorzystujących certyfikat Cambridge Assessment English. W swojej prezentacji rozwijałem myśl dotyczącą zastosowania historii w pracy nauczyciela, ale na moment nawiązałem do czegoś, co pomoże nam odpowiedzieć na pytania postawionego w tytule. Otóż w trakcie powiedziałem:

„Myśląc o waszej pracy przypomina mi się historia, którą usłyszałem podczas prowadzonych warsztatów. Jedna z Pań dyrektor powiedziała coś takiego: „Nie wiem, czy potraficie sobie wyobrazić, jak to jest wychowywać się w domu, gdzie ojciec pojawia się dwa razy w roku. Ja jestem z takiej rodziny, mój tata był kapitanem marynarki. Uwielbiałam ten czas, gdy przyjeżdżał w okresie wakacji, bo wtedy mnie i mamę zapraszał na dwumiesięczny rejs. Miałam wtedy może pięć, sześć lat, gdy wybraliśmy się na wyprawę do Rio de Janeiro. A gdy wyruszasz do Rio to przepływasz przez równik, i oczywiście – jak równik, to chrzest. Mówiąc szczerze myślałam, że mnie to ominie, byłam przecież mała. Niestety, myliłam się. Chcąc nie chcąc, a bardziej nie chcąc wzięłam w tym udział. I pamiętam, pod koniec tego całego rytuału (mniej więcej po godzinie) stałam cała mokra i zziębnięta na środku. W ustach miałam coś bardzo gorzkiego i wtedy podszedł do mnie taki dwumetrowy marynarz, nachylił się i głośno powiedział: „Bellissima, czyli „Piękna” – pamiętaj: Jeżeli Ty to przeszłaś i sobie poradziłaś, to poradzisz sobie w każdej sytuacji jaka Cię w życiu spotka”. I wiecie, co ja sobie przypominam w trudnych sytuacjach? Przypominam sobie te słowa: „Bellissima, jeżeli przez to przeszłaś, to przejdziesz przez każdą trudną sytuację w swoim życiu!”.

I Wy, szanowni Państwo, z racji zajmowanego przez was stanowiska w całym procesie edukacyjnym w taki właśnie sposób możecie wzmacniać swoich uczniów. Macie sposobność by budować w nich poczucie siły i wartości, możecie robić to wszystko mówiąc: „Bellissima…”. Wasza rola jest zupełnie wyjątkową, jesteście upoważnieni, żeby coś takiego robić.

Powiem coś więcej, zbierając pomysły na to wystąpienie rozmawiałem z kilkoma z pań, których dzieci przechodziły przez wasz system. Jedna z nich opowiedziała mi, jak to jej córka zaczęła uczyć się angielskiego i korzystała z Waszego systemu certyfikacji. Teraz ma dziewięć lat i jest już w szkole powszechnej, gdzie trzy razy w tygodniu uczestniczy w zajęciach na których nie tylko uczy się słówek i rozwiązywania testów, ale czyta te same bajki jakie czytają jej rówieśnicy z Anglii, tak by w przyszłości mieć wspólny background w kontakcie. Można by powiedzieć, że już teraz wyplata nić porozumienia ze swoimi rówieśnikami, a jednocześnie otwiera się przed nią nowa przestrzeń, nowy świat. Druga pani powiedziała mi, że ma dwie córeczki i jedna z nich (starsza o dwa lata) rozpoczęła kilka lat temu naukę angielskiego. I gdy przyszła po pierwszym egzaminie uradowana powiedziała mniej więcej tak: „Pan mi powiedział – widzimy się za rok i ja już nie mogę się doczekać tego spotkania!”. Zrobiłyśmy dla niej uroczystą kolację, w czasie której pilnie przyglądała się jej moja młodsza córka i w czasie biesiadowania powiedziała, że też już nie może się doczekać, jak zacznie taką samą naukę i te fajne egzaminy.  

Pomyślałem – nieprawdopodobne przedefiniowanie sytuacja egzaminacyjnej, od typowego: „boję się takiego spotkania”, do: „nie mogę się doczekać”. Od stanu zdenerwowania, czasami lęku do chęci sprawdzenia i niecierpliwego oczekiwania.  Można by powiedzieć – redefinicja w pełnym wydaniu: tak egzaminu, procesu uczenia, funkcjonowania w sytuacjach testowania umiejętności, jak i wywoływanie poczucie sprawstwa, tworzenie przekazania – „ma wpływ na to co się wokół dzieje”.

Słysząc to wszystko przypomniałem sobie książkę Alberta Camusa: „Pierwszy człowiek”. Jak pewnie pamiętacie, jej treść dość ściśle przylega do biografii samego autora.

Camus przyszedł na świat w ubogiej, niepiśmiennej rodzinie mieszkającej na przedmieściach Algieru. Kiedy miał jedenaście miesięcy, jego ojciec, prosty robotnik został wcielony do wojska i zginął w bitwie nad Marną. Chłopiec wraz z bratem wychowywany był przez półgłuchą matkę. Cała trójka mieszkała w niewielkim, dwupokojowym mieszkaniu dzielonym z surową babcią i sparaliżowanym wujkiem.

Kiedy pięcioletni Albert poszedł do szkoły podstawowej, miał to szczęście, że trafił na wybitnego nauczyciela, Louisa Germaina, który dostrzegł w nim potencjał. Zachęcał go do nauki, podsuwał  ciekawe lektury, a potem pomógł mu zdobyć stypendium w algierskim liceum. I w taki oto sposób otworzył przed nim drogę do dalszego kształcenia, która swój finał znalazła w oszałamiających nurtach kariery literackiej.

Warto zaznaczyć, w domu Camusa nie było gazet ani książek, nikt tam nie czytał, tylko za pośrednictwem dobrego nauczyciela trafił on w świat Gutenberga. To jego wychowawca otworzył przed nim piękną przestrzeń literatury. I między innymi dzięki temu – dziesiątego grudnia 1957 Albert Camus odbierał noblowski medal. A wygłaszając swoje przemówienie, zadedykował je ulubionemu nauczycielowi – Louisowi Germainowi. Kilka tygodni później napisał do niego następujące słowa:

„Szanowny panie Germain,

Pozwoliłem sobie, aby to zamieszanie, jakie panuje wokół mnie w tych dniach, ucichło nieco, zanim przemówię do pana z głębi swego serca. Właśnie przyznano mi zbyt wielki zaszczyt, którego ani nie poszukiwałem, ani o niego nie zabiegałem. Ale gdy usłyszałem wiadomość, moja pierwsza myśl, zaraz po matce, była o panu. Bez pana, bez kochającej ręki, jaką wyciągnął pan do małego biednego dziecka, jakim byłem, bez pana nauczania i przykładu, nic z tego by się nie wydarzyło.

Nie wyolbrzymiam tego rodzaju zaszczytu. Ale przynajmniej daje mi on okazję, aby powiedzieć, kim pan był i nadal jest dla mnie, i zapewnić, że pana wysiłki, pana praca, i szczodre serce, jakie pan w to włożył, nadal żyją w jednym z pana małych chłopców, który, pomimo lat, nigdy nie przestał być pana wdzięcznym uczniem. Ściskam pana z całego serca.

Albert Camus

Tak więc, szanowni Państwo życzę wam wielu sytuacji, kiedy to będziecie mogli powiedzieć: „Bellissima”.

Tyle mojej relacji z tego spotkania, teraz pora, aby odpowiedzieć na pytanie postawione w tytule.

Otóż, przytoczony przykład to ilustracja w jaki sposób mówić do ludzi, których przytłacza codzienna mitręga, do tych, którzy “użerają” się z biurokracją. To pomysł na komunikowanie do osób, które zmagają się z jałowymi problemami w organizacji, a poprzez to tracą poczucie sensu wykonywanej pracy. To wreszcie przesłanie dla tych, którzy pokątnie lub oficjalnie mówią „Chodzę jak w kieracie, moje działania to orka na ugorze i mozół”.

Owszem, zakładam, że ktoś czytający te spostrzeżenia może odrzucić przyjęty tu tok rozumowania i powiedzieć, że obrany przez nas kurs to klasyczne włożenie kija w mrowisko, bo – jak w przytoczonej sytuacji, ktoś może powiedzieć – „użeramy się z niesfornymi dziećmi, a Ty mi tu …”, „pogrąża mnie biurokracja a Ty mi z takimi tam …”. Jednak, z przekonaniem powtarzam – jeżeli nasi ludzie są w takiej sytuacji, to tym bardziej! Tym bardziej i pilniej potrzebne jest przypominanie istoty danego zdania, budowanie dużego obrazu, w której są nasi słuchacze, bo tylko wtedy odzyskają sens i pojawia się zadowolenie z wykonywanych czynności.

Bo, okazuje się, że dość często zwykły dzień pracy ów sens konsekwentnie zaciera. Papierkowa mitręga i powtarzające się trudności powodują, że to co jest sednem danej profesji nieuchronnie ulatuje i niepostrzeżenie wycieka, czyli wartości tworzone przez firmę, np. zadowolenie klientów, radość tych którym nasze działania pomogły, nie znajduje odbicia w subiektywnym świecie pracownika. Oto on już tego nie widzi, a sytuacja przedstawia się tak, że podstawy danej aktywności kruszeją w subiektywnym świecie osób, które ją realizują. Horyzont znika, to co było wartościowe i stanowiło napęd który nas popchnął w przód skończył się. I właśnie w tego typu okolicznościach lider danej grupy powinien opowiedzieć dobrą historię o misji.

Tak więc można by powiedzieć, że im bardziej mamy do czynienia z sytuacją ze zmęczonymi ludźmi tym więcej potrzeba mówienia o sensie. Im więcej użerania, szarpania, jałowego biegania, tym większą potrzeba odsłaniania i odzyskiwania sensu.

zdj. Kultura do góry nogami