Odwiedzałem ładny Lublin, gdzie spotkała mnie taka oto sytuacja. Na Krakowskim Przedmieściu zobaczyłem spory ogonek. Około czterdzieści osób czekało w kolejce do lodziarni o wdzięcznej nazwie „BOSKO”. Ludzie stali, śmiali się, robili sobie fotki i rozmawiali ze sobą. Obok, dosłownie pięć metrów dalej – jest cukiernia i wystawiona budka z lodami, przy której nie było żadnego chętnego.  A przy niej duża reklama. No właśnie – tu mam pytanie moi drodzy – co byście napisali w takiej sytuacji: a. „Mamy wyjątkowe smaki”, b. „U nas gałka kosztuje…”, c. „Tradycyjne lody”, d. „Najlepsze lody w mieście”. Wiem, wiem, wydaje się to nieprawdopodobne, ale napis brzmiał: „Najlepsze lody w mieście”. Ogarnijmy raz jeszcze fenomen, sytuacja skonstruowana była tak: wielka reklama i zero klientów, pięć metrów dalej kolejka i około 40 osób. Całość zwieńczona hasłem „najlepsze lody w mieście”.

 I teraz drugie pytanie – dlaczego to źli lublinianie i niewdzięczni, postronni turyści nie udzielili posłuchu i nie dali wiary w „najlepsze lody w mieście?”. No cóż, nie chcę odgrzewać banałów, ale – podejmowanie decyzji („co robić?”, „co kupić ?” ) jest procesem kosztownym, w który zaangażowane są nasze zasoby, czas, energia więc szukamy wskazówek, a za jedną z istotniejszych traktujemy – „A co zrobili inni?”. Więc czterdziestu klientów wybrało BOSKO, a pominęli hasło reklamowe.
A jak to się ma do storytellingu? Ooo, ma się wprost proporcjonalnie i bardzo dosłownie. W story, a w szczególności w storysellingu nie stosujemy argumentów wprost, bo taki argument budzi złą triadę zachowań odbiorcy: 1. opór, 2. niechęć, 3. nastawienie na „nie”, zaś w story przytaczamy zdarzenia, opisy i wypowiedzi klientów,  którzy stoją w kolejce. Czego i sobie życzę.

Ps. Następnego dnia, BOSKO wystawiała dodatkowe stoisko  na zewnątrz, do którego ustawiła się nowa kolejka, a obok? A obok, moi mili kwitła literatura spod znaku – „Najlepsze…”