Rzymskie STORY cz. 6: Zobaczyłem człowieka, który swoim pomysłem wybił się na… oryginalność
Marek Stączek, Rzym 2021
Latem, ulice dużych miast do których pielgrzymują turyści przypominają trochę „rynek”, po słonecznych trotuarach płynie strumień zwiedzających, a na ich obrzeżach stoją ci, którzy chcą na tym fakcie coś zarobić. Więc, wypisz wymaluj mamy dwie składowe układanki: producenta/wytwórcę (pewnych dzieł) oraz potencjalnego nabywcę. I w takim układzie zadaniem pierwszego jest zatrzymać, zainteresować i przekonać tego drugiego („klienta”).
Chodząc po ulicach Rzymu widziałem wielu „producentów”. Owszem, byli tacy, którzy ograniczali się do siedzenia z kubeczkiem na monety, ale spotykałem grajków (solo i w zespole), osoby zamieniające się w pomniki, czy też takich, co odwoływali się do świata baśni i historii. I tak kiedyś na swojej drodze spotkałem złotego faraona, a kawałek dalej, lekko unoszącego się dżina, który właśnie uwolnił się z klaustrofobicznej lampy.
Byli też i tacy, co w Wiecznym Mieście odwoływali się do metaforyki religijnej. Na słynnej Corso przechodziłem obok pogodnego „papieża”, który właśnie w tym miejscu zorganizował sobie warsztat pracy, a dwa kroki dalej minąłem panią, która z piasku budowała śliczne szczeniaczki.
Ale w tym wszystkim natknąłem się na sposób, który wydał mi się bardzo ciekawy. Oto w drodze do stacji metra „Colosseum”, zobaczyłem człowieka, który swoim pomysłem wybił się na… oryginalność. Otóż z zwykłych plastikowych rur stworzył pomysłowy instrument perkusyjny na którym (gumowymi klapkami) grał światowe hity i bestsellery. Z reguły (widziałem go kilkakrotnie) towarzyszył mu rozkołysany wianuszek uśmiechniętych fanów.
Patrząc na ten ostatni przykład i porównując go z innym (trochę nieporadnymi sposobami zarobienie) można by było sformułować realistyczną, ale mało oryginalną regułę – „Bądź oryginalny!”. No dobrze, ale postawmy pytanie – „czym jest owa oryginalność?”.
Przywołam tu ciekawą definicję „twórczego dzieła”, którą zaproponował badacz procesów poznawczych Jerromie Bruner. Wedle jego ujęcia tym, co czyni rzecz twórczą jest pewna reakcja odbiorcy. Reakcja, która przyjmuje formę opinii: „O… na to bym nie wpadł. Tak, tak… Tak, to powinno być robione”.
Zauważymy, że pierwsza część tej spontanicznej reakcji („na to bym nie wpadł”) to nic innego jak wyraz zaskoczenia. Podkreślenie świeżości, nowości, ale i oryginalności dzieła. A druga składowa („no właśnie, tak to powinno być robione”) to wyraz uznania dla wartości pomysłu, ale i zaznaczenie standardu, który właśnie się narodził, bo właśnie teraz ktoś stworzył punkt odniesienia w oparciu o który (od dziś) oceniane będą wszystkie istniejące (i przyszłe) propozycje. A mówiąc wprost, to prawdopodobna zapowiedź zmierzchu dotychczasowych rozwiązań, pomysłów które od dziś są już „passe”. Passe, ponieważ nadeszło tak „nowe”, jaki i „oryginalne” (no, tak przynajmniej stwierdził odbiorca).
A stworzenie rzeczy, która będzie miała takie dystynkcje, to rzecz wymagająca, jak trafnie ujęła to w swojej historii pt. „Kreatywność czy incepcja” Małgosia Guryń z Havasu. Tu tylko zrobię mały wyimek z jej narracji, cytat kanadyjskiego eksperta ds. zarzadzania, Laurence J. Peter’a, który miał kiedyś dowcipnie zauważyć: „Oryginalność́ to trudna sztuka pamiętania, co usłyszałeś́, ale zapominania, gdzie”.
Jednak by tej części Rzymskiego STORY nie kończyć nokturnowo pisząc o zachodzie i zmierzchu, czy też częstej niemożności wyjścia ze stanu incepcji, dodam optymistyczny akcent. Czasami udaje się stworzyć coś, co świeci przez pokolenia. Coś, co długo zadziwia i intensywnie rezonuję w subiektywnym świecie odbiorcy. Ot jeden z takich jasnych punktów na turystycznej mapie Rzymu – Fontanna di Trevi.
Na małym placyku Piazza di Trevi, przed oczami zachwyconej publiki rozgrywa się dramatyczna scena namalowana przez Niccolo Salviego. No bo jakby spod ziemi, czy może ściany sąsiedniej kamienicy wyjeżdża rozpędzony rydwan Okeanosa z zaprzężonymi hippokampami (hybrydy konia i ryby). Jeden z nich jest spokojny i łagodnie stąpa po wodzie prowadzony przez trytona, natomiast ten z lewej jest wyraźnie wzburzony i groźny. Drugi tryton ma ręce pełne roboty i wyraźnie zmaga się, aby jakoś okiełznać hipokampa.
Całość tej barokowej sceny rozgrywa się w obrazku wykutym z jasnego kamienia zalewanego bladobłękitną, przezroczystą wodą.
A wokół fontanny? Moi drodzy, zawsze nieprzebrany tłumy gapiów i ścisk okrutny, bo przecież każdy chce bliżej. Każdy pilnie ogląda, wrzuca monety do fontanny na znak, że chce tu jeszcze kiedyś wrócić. Potem pozuje i układa się do fotki. A dalej? A dalej fru na FB, czy Instagram, do przyjaciół, kolegów, znajomych, tak że di Trevi zaczyna w kosmicznym tempie krążyć po kontynentach. I właśnie w tym miejscu nasz opis możemy zatrzymać, by przywołać drugie kryterium oceny twórczego dzieła wedle którego, to co się liczy i przesądza o kreatywności danego pomysłu to ilość cytowań i zapożyczeń. Liczba odniesień jakie znajdują się w innych działach i opracowaniach. Jak więc widać, kryterium drugie można by metaforycznie określić jako – pomiar wielkość echa, jakie wywołało dane dzieło, lub mierzenie długość i wielkość fali jaką tworzy się wokół siebie np. napisana książka, skomponowany utwór, czy stworzone rozwiązanie biznesowe.
Jednak, ja poprzestanę na kryterium Brunera ponieważ uważam, że właśnie w nim tkwi zbawienna recepta tak dla prezentera, trenera, projektanta, etc. Recepty, która mówi, że na przykład – podczas swoich wystąpień dla klientów musisz wywołać reakcję: „O… na to bym nie wpadał. Tak, tak, właśnie tak to powinno być robione”.
Może ktoś uznać ostatni passus jako coś w charakterze niezgrabnego lokowania produktu, ale chciałbym pokazać jak zastosowanie storytellingu stwarza możliwość wywołanie reakcji o której pisze Bruner.
Dwa dopowiedzenia.
Pierwsze. Jednak ciut nokturnowo – swego czasu zdałem sobie sprawę, że mój rynek (szkoleń) jest niezwykle wtórny, wszyscy od wszystkich zapożyczają. I stąd właśnie częsta reakcja uczestników: „Ale to już było i nic z tego nie wynika” – to komentarz bezcenny, bo trafny i lustrzanie różny od „Na to bym nie wpadł. Tak to powinno być robione”.
Dodam tylko, że – z istoty, szkolenia, trening to sprawa powtórzeń, utrwalania, więc mogłoby się wydawać, że mało twórcza, powodzenie kryje się w ciekawym, oryginalnym mówieniu o rzeczach stałych.
Drugie. Rozpocząłem od porównania ulicy do rynku i napisałem, że zadaniem twórcy jest zatrzymać i zainteresować, ale jest oczywiste, że na rynku idzie o wymianę dóbr, więc samo zaciekawienie nie wystarczy, potrzebny jest też proces fakturowania. To dopowiedzenie jest istotne, bo za klika, dwa kliki, czy setki… rachunku za prąd nie dla się opłacić.