Gorzej jak psa czy lepiej niż kota ?” – refleksje o relacjach służbowych

(Kategoria wiekowa 16+ ; przemoc, bezsilność,  irytacja, groteska, wyrzuty sumienia)

Skąd to dziwne pytanie ? Lubimy analogie i modele, a ja ilekroć zastanawiam się nad istotą relacji służbowych, to przychodzi mi na myśl analogia dwóch ludzkich światów: świata skinnerowskiej opresji kija i marchewki oraz  „odlotowego” świata Mihály Csíkszentmihályi do dwóch pięknych związków: człowieka z psem i człowieka z kotem. 

Sam mam psa od paru lat, a koty od zawsze, koty uwielbiam wszystkie – moje, cudze, bezpańskie – jak mogę, zawsze próbuje z nimi nawiązać kontakt i najczęściej mi się to udaje. W tych rozważaniach będę więc stronniczy, ale zrobię wszystko by mój pies mi to wybaczył. 

Chyba nic dobrego nie kojarzy się z takim urywkiem zdania „…traktuje ludzi gorzej jak psy..”, nieraz zasłyszanym w korporacyjnej  palarni niezdrowych papierosów, czy w trakcie piwnej grupy wsparcia, po dobrze odpracowanym dniu. Z kolei o traktowaniu kogoś lepiej niż kota pewno  nikt nie słyszał, bo w dość powszechnym mniemaniu koty są wredne, nielojalne i niesterowalne. 

Nie jestem behawiorystą psim czy kocim, tudzież psychologiem, patrzę oczami uważnego i trochę czułego obserwatora,  menedżera co zjadł zęby na menedżerowaniu i zwierzakowego entuzjasty.

Zacznę od psa – bo to łatwiejsze.  Stwierdzenie „…traktuje ludzi gorzej jak psy..” niesie ze sobą negatywne skojarzenia, za którymi stoi długa jak świat historia „mondo cane ”.  Z punktu widzenia psa dobry Pan to taki, który nie wydaje sprzecznych sygnałów – wystarczy, że  wiadomo za co karci, a za co daje smakołyki. (Pan, któremu się to myli, nie jest dobrym Panem). Wystarczy robić co Pan każe, by cieszyć się urokami bycia psem swojego Pana. Pan też w sumie ma łatwo – zarządzanie psem jest proste, dobrze tylko popracować nad tym, żeby się nie myliło za co karzemy, a za co nie, a konsekwentna tresura gwarantuje wspaniałe wyniki. 

Z takim rodzajem zarządzania poprzez tresurę obcujemy od urodzenia – dom, szkoła, media wszelakie  – jeśli coś dzieje się nie tak, koniecznie trzeba znaleźć winnego i koniecznie go odpowiednio (tzn. surowo) ukarać.  Jesteśmy przy tym bardzo wymagający i ciągle mamy  podejrzenia, że jak  coś idzie dobrze, to czy oby na pewno, i dlatego najlepszym sposobem na zapewnienie sobie spokoju i  komfortu jest obdarowanie psa przysmakiem, gdy przyniesie z kiosku naszą ulubioną (a nie znienawidzoną) gazetę, a  podwładnemu przyznanie  bonusika gdy zrealizuje cel, z którego sami jesteśmy rozliczani. Aż strach zadać pytanie co się stanie, gdy nie znajdzie się  winnego i nikt nie zostanie ukarany, co wtedy …?  Ale jeszcze większy strach to próbować sobie wyobrazić, co się wtedy będzie działo  – świat stanie w miejscu, a może się cofnie  i nigdy już nie będzie dobrze?  W związku z tym realnym zagrożeniem warto antycypować ryzyko i rozdawać przysmaki, tudzież premie i bonusy.

Smutne, że wciąż w dwudziestym pierwszym wieku takie rozumienie świata  i stosowanie behawioralnych instrumentów kary i nagrody w stosunku do homo sapiens jest tak powszechne, i tak oczywiste. Właściwie można by  je porównać do praktyki  wsadzania  Anielki (tej od B. Prusa) na trzy zdrowaśki do mikrofalówki, co by się odpowiednio wypociła. (No wiemy, że to ciut anachroniczne ale skuteczne od pokoleń).  Jak żałosny intelektualnie  jest taki model świata, w którym człowieka traktujemy jak psa. To prawda, ale  zapytajcie miłośnika psów jak traktuje swojego pupila – zapewniam was, że w wielu przypadkach niejeden podwładny by mu Pana pozazdrościł. A więc w przypadku Pana/Pani miłośników psów, którzy traktują ludzi gorzej niż psy, może nie być tak tragicznie, prawda?

Z kotami sprawa nie jest taka prosta. Kot ma charakter, a charakter i tresura to jak … pies i kot (udała mi się ta tautologia).

Kot nie podlega psiej tresurze – mówi się, że „kazać to możesz … ale nie kotu”.  (Być może Profesor Iwan Pawłow w końcu by kota wytresował, ale musiało by to być równie okrutne, jak tresowanie tygrysów ku uciesze cyrkowej gawiedzi).  Relacja z kotem wymaga zrozumienia natury kota ale nie oczekujmy, że kot w zamian odwdzięczy się wysiłkiem zrozumienia natury Pana. 

Kot ma kilka bardzo ciekawych cech, w każdej sprawie ma własne zdanie, bezwarunkowo robi to co lubi, ma wieczną pamięć, której nie da się zresetować, dotrzymuje kociego słowa i nie musisz z nim niczego podpisywać –  relacja oparta jest na dwóch prostych zasadach „gentelmen agreement” i „everything or nothing”.  W związku z tym,  największym problemem w utrzymywaniu relacji Pana z kotem jest pokonywanie różnicy zdań – tu niestety wszystko jest w rękach Pana, który stoi wyżej w hierarchii ewolucyjnej, i który nie jest tak pryncypialny jak kot, co powinien uznawać za swoją  słabość, ale zwykle uważa, że jest to jego silną stroną. 

Jak więc zarządzać tak trudnym partnerem? Musimy zrozumieć, że nie tylko wszystko jest w naszych rękach, ale również,  że ta relacja może być oparta tylko na wzajemnym zaufaniu, a trwać będzie wiecznie tylko wtedy,  kiedy  kot do ciebie tego zaufania nie straci.  A więc musimy zajrzeć do pokładów naszej empatii, chęci zrozumienia kota i podjąć wysiłek z tym związany.  Zaufanie kota (zresztą jak sam kot)  jest dożywotnio bezkompromisowe,  nie możesz go zawieść, żadnych błędów, słabości  i wyjątków (pamięć kota jest nieresetowalna, choć jak będziesz konsekwentnie i szczerze przepraszał, to może ci kiedyś wreszcie wybaczy). Kot wymaga wiec cierpliwości, wyrozumiałości  i pokory. Tylko demonstrując taką postawę  może się uda, że kot zacznie cię słuchać. Moje koty mnie słuchają,  ale ja nie oczekuję i nie wymagam od nich rzeczy nierealistycznych, oczywiście w kocim rozumieniu tego pojęcia. 

Takie zarządzanie kotem to lekcja pokory, w zamian za którą można zasłużyć na całusa noskiem w nos i mruczando do ucha (kociarki i kociarze wiedzą o czym mówię). Kot którego traktujemy według kocich reguł z poszanowaniem autonomii, prawa do odmowy, własnego zdania i kociej godności  zrobi dla nas rzeczy, o których nam się nie śniło.

W świetle tego co napisałem, kto z nas nie chciałby być traktowany w miejscu pracy choć trochę jak kot według kocich reguł? Czy nie chcemy być partnerami, osobami z których zdaniem, jeśli już się nie liczy, to przynajmniej chce się zapoznać, ze swoją godnością, odrębnością,  indywidualnością?

Wiadomo, że ludzi trzeba traktować jak ludzi, ale nie dla wszystkich jest to oczywiste, bo przecież nie ma  czasu, by sobie to uzmysłowić, będąc bez reszty zanurzonym/zanurzoną  w kejpiajach, ekselach, tabelach i targetach. Ale nawet jeśli jest to oczywiste, to nie do końca wiadomo czego taki człowiek może oczekiwać i jak go traktować.  Faktem jest, muszę to przyznać, że dla Pana/Pani traktowanie podwładnych lepiej niż ich własnego  kota (według kocich reguł)  może być zbyt ambitnym wyzwaniem.  Ale może warto? Człowiek doceni i może się odwdzięczy,  a  kejpiaj albo eksel?