Jak zmienia się kulturę organizacyjną? Najczęściej, w uproszczeniu, dzieje się to tak: wybrana grupa w firmie, (lub zagraniczna centrala), decyduje jakimi wartościami powinni kierować się ludzie w organizacji. Następnie robi się kampanię informacyjną polegającą na rozsyłce e-maili, tworzeniu kolorowych plakatów etc. Nośnikiem zmiany ma być hasło, rysunek umieszczony na banerze, czy wreszcie katalog zachowań, opisany w folderze. Czasami prowadzone są spotkania warsztatowe dotyczące tematu obranej aksjologii. Celem tych wszystkich zabiegów jest wpłyniecie na pozostałych członków organizacji, by w swoim zachowaniu realizowali wybrane pryncypia.
I teraz treść zadania: „Proszę spróbujcie obiektywnie zważyć, jak takie zabiegi mają się w stosunku do wpływu, który osiągamy przez opowiadanie story? Dla przykładu – załóżmy, że organizacja przyjmuje za jedną z wartości „inspirujące liderstwo”. Posłuchajcie dwóch historii, jakie zostały zaprezentowane podczas ostatnich warsztatów z storymanagmentu.
Na środek wyszła Pani manager i powiedziała mniej więcej tak: „W czasie studiów pracowałam w Stanach i pracowałam jako kelnerka w restauracji „Phillips Seafood”. Nasz harmonogram: 9:00 do 13:00, potem dwugodzinna przerwa, podczas której jedna osoba z zespołu zostawała by posprzątać, a reszta miała fajrant. Potem znowu praca od 15:00 do 22:00.
To, o czym chcę powiedzieć było dniu, kiedy wypadał mój dyżur. Tuż przed 13:00, pod restaurację podjechały dwie eleganckie limuzyny. Z jednej z nich wyszedł człowiek, wziął menu i zniknął. Ludzie z mojego zespołu zaczęli się podśmiewać: „Kasia, będzie praca dodatkowa. Jesteśmy z tobą. Dasz radę”. Za chwile podchodzi do mnie szefowa i mówi: „Kasia będziemy mieli bardzo ważnego gościa. Pamiętaj 100% profesjonalizmu.”, a ja zerkam przez jej ramię i widzę, wchodzi siedem osób, a wśród nich mój ulubiony aktor Nicolas Cage. Muszę Wam powiedzieć, nogi pode mną się ugięły. Pomyślałam „No to pięknie”.
Usiedli przy stoliku, a obok nich – stolik dalej usiadł jego bodyguard. No cóż, teraz czas na mnie. Biorę tacę i niosę drinki. Podaje, kolejno każdej z osób i została mi tylko woda dla Cage’a. Nachylam się i nagle widzę, jak szklana zjeżdża mi, przechyla się, a jej zawartość ląduje na jego koszulce. Czuję jak momentalnie cała robię się czerwona. Chciałabym zapaść się pod ziemię! Zaczynam nerwowo przepraszać, a on delikatnie chwycił mnie za rękę. Poparzył na plakietkę, gdzie było moje imię. Podniósł wzrok i ciepło powiedział: „Kasia, nie przyjmuj się, to przecież drobiazg”. Nogi ugięły się pode mną po raz drugi, tym razem z wrażenia. Nie muszę mówić, że na koniec dostałam autograf z dedykacją.
Z tego zdarzenia wyciągnęłam jedną prostą i bardzo praktyczną lekcję – można mieć wysoką pozycję i styl. Można mieć stanowisko i takt, można połączyć prestiż i klasę. I to jest coś, co mnie pociąga i inspiruje. Ale niestety, są też i tacy, którzy, po awansie tracą i styl, i klasę, i takt. A w pracy lidera połączenie pozycji i stylu daje siłę w oddziałaniu. Cóż, niektórzy pozostają tylko na poziomie stanowiska. Wielka szkoda”.
Po tej historii powstało pewne ożywienie, a na forum wyszła kolejna uczestniczka: „To, o czym mówiła Kasia przypomina mi pewne zdarzenie, które miało miejsce na pierwszym roku studiów. Studiowałam na Politechnice Gdańskiej. Pewnie wiecie jako to jest, gdy ktoś opuszcza rodzinny dom i przenosi się do akademika. Jest zachwycony atmosferą i nowymi znajomości. I tak było ze mną. A to, o czym chcę powiedzieć działo się w czasie pierwszej sesji. Czekaliśmy na wyniki jednego z egzaminów i właśnie trwało towarzyskie spotkanko, gdy do naszego pokoju wszedł chłopak i rzucił: „Słuchajcie, wyniki wiszą już w dziekanacie”. Wszyscy – jak jeden mąż – rzuciliśmy się do drzwi. I tak w radosnej atmosferze to idziemy, to biegniemy, zamierzamy do naszej Alma Mater. Wreszcie podchodzimy do bramy, a tu niespodzianka … zamknięte. Ale, ale… nikt się tym nie zraził. Dziarsko forsujemy wysokie, metalowe ogrodzenie. Pamiętam, byłam w białych spodniach. Jak już znalazłam się po drugiej stronie, to całe były czerwone, od rdzy na ogrodzeniu.
Idziemy w stronę dziekanatu. Wchodzimy do środka, i rzeczywiście wiszą wyniki. Dopadamy do zapisanych kartek i czytamy. Zaczynają się dzikie okrzyki radości, hasła – dodam eufemicznie – w różnych językach. I w tym wszystkim, nagle otwierają się drzwi gabinetu. Wychodzi do nas bardzo elegancki, starszy Pan… nasz Dziekan. Podchodzi do naszej grupy i wymawia moje nazwisko. Potem spogląda na listę – zobaczył, że zdałam, wyciągną rękę i mówi: „Gratuluję Pani Ewo, to pierwszy ważny egzamin”. Potem podchodzi do kolejnej i kolejnej osoby i robi to samo.
Całe to zdarzenie zrobiło na nas piorunujące wrażenie. Byliśmy w takim szoku, że o ile, w pierwszej sesji mieliśmy trójki, czwórki, to w następnym semestrze większość z nas miała piątki. A ja od tego momentu, wręcz obsesyjnie poszukuję i tropię liderów, którzy potrafią wyciągać innych w górę. Ludzi, którzy inspirują. Osoby, które dają ci mocny impuls do zmiany. A środkiem, który stosują jest coś absolutnie podstawowego… ich styl działania. Jak widzicie, sama na sobie doświadczyłam, prawdziwości starej maksymy: „verba docent, exempla trahunt”.
A ja, moi mili myślę, że stos ulotek, szereg plakatów czy kolorowych banerów, ani docent, a na pewno nie trahunt. Słowem – wpływ na myślenie, czy oddziaływanie na postawę ludzi w organizacji? Raczej żaden. A jak jest Twoja odpowiedź na postawione na początku zadanie?