Podczas warsztatów ze storytellingu w firmie Hartmann, na forum wyszła uczestniczka i powiedziała. Posłuchajcie, bo rzecz przednia: „Na czwartym roku (studiowałam resocjalizację) mieliśmy praktyki, i ja ambitna, pełna ideałów wybrałam się na oddział dla szczególnie niebezpiecznych więźniów. Kiedy opiekun z zakładu karnego do końca wysłuchał mojego płomiennego wywodu, który przepleciony był szlachetnym zamiarem „chcę im pomagać”, postanowił – czego jeszcze nie wiedziałam – lekko ostudzić mój zapał i od razu wrzucić mnie na głęboką wodę. Otóż, miałam przygotować prelekcje dla pięćdziesięciu skazańców, głównie tych z wyrokiem „dożywocia”.

Gdy o tym usłyszałam poczułam, że zadanie jest (prawie) niewykonalne i szykuje się wielka katastrofa, taka z moją pierwszoplanową rolą. Co zrobiłam? Zaczęłam rozpaczliwie poszukiwać jakiegoś rozwiązania i w którymś momencie wpadłam na ciekawy pomysł. Mam – mówię do siebie –  omówię temat: „Stosunek do kobiet w kulturze islamu”. Zabrałem się do roboty i w krótkim okresie znalazłam wiele ciekawych informacji, takich o brutalnym traktowaniu, aktach kamienowania, itp.

I tak po czasie przygotowania, mniej więcej dwóch tygodniach nadszedł czas… próby. Pamiętam ten moment jak weszłam do więzienia i przechodziłam przez długi dziedziniec. Z dwóch stron, przez otwarte okna padały w moją stronę słowa, których wolę nie tu nie powtarzać. Niektórzy skazani krzyczeli, wydawali różne odgłosy. Lizali kraty, inni robili jednoznaczne i niewybredne gesty. I pomimo tego, że szłam w asyście dwóch strażników, to wierzcie mi czułam się jak zaszczute zwierzę. Wreszcie gdy już dotarliśmy do świetlicy, okazało się, że czeka na mnie grupa pięćdziesięciu więźniów. Możecie sobie wyobrazić moment, gdy weszłam do środka sali, jak ich przylepiony wzroku sunął krok w krok za mną.

Ale na tym nie koniec, bo gdy już miałam rozpocząć, opiekun rzucił szeptem w moją stronę: „Popatrz na tego w drugim rzędzie, pokłócił się z kumplem i zabił go tępą siekierą”. Jak pewnie podejrzewacie nogi lekko ugięły się pode mną, ale cóż… trzeba było rozpocząć. Więc wyświetliłam pierwszy slajd, zaczęłam opowiadać i nagle okazało się, że temat zaskoczył. Przez dwadzieścia minut więźniowie siedzieli jak zamurowani, słuchali z zainteresowaniem, a potem rozpoczęła się ożywiona dyskusja. Dodam tylko, że całość spotkania zakończyła się brawami.

Ale na tym nie koniec, bo gdy byliśmy już na zewnątrz mój opiekun powiedział, coś – mniej więcej  takiego: – Wiesz, pierwszy raz coś takiego widziałem”.

Oczywiście wniosek z tej historii jest dość prosty. Jesteś w stanie opanować grupę słuchaczy tylko pod jednym warunkiem. Uwaga proszę notować, podaję praktyczny przepis. Primo – wybierz ciekawy temat. Secundo – opracuj nietuzinkowy sposób zaprezentowania. Tertio – całość powtórz kilkakrotnie.

Gdy go zastosujesz – świat (nawet tak wrogi/trudny), przynajmniej na chwilę będzie należał do ciebie. I oczywiście, nie odkrywam tu Ameryki mówiąc, że owa prawidłowość odnosi się absolutnie do każdej sytuacji prezentacyjnej: „ty – klient”, „ty – twój zespół”, „ty – sala szkoleniowa”, „ty – uczestnicy konferencji”, i inne konfiguracje i układy społeczne.

Ale, jeżeli zlekceważysz tę trzyskładnikową recepturę, no cóż…  szykuj się na rychłą klęskę. A jak ona przebiegnie? Scenariusz jest dość prosty do przewidzenia. Podczas prezentacji będziesz czuł/a, jak lekko osuwasz się i tracisz punkt podparcia.

Cała sytuacja, nieodwołalnie zacznie wymykać się spod kontroli, a słuchacze stracą zainteresowanie twoim przekazem i – pośrednio lub bezpośrednio – dadzą ci o tym znać. W konsekwencji napięcie spod znaku trema przejmie nad tobą kontrolę, i tak będzie w dół i w dół na dno. Gdzieś tam, gdzieś w mule zobaczysz odręczny skreślony napis: „Obojętność, to zemsta świata wobec miernot” – Oscar W.

Warto pamiętać – tertium non datur. Jest tylko jeden sposób przejścia: od nieuchronnego patu do przyjemnego poczucia powodzenia, od rozproszenia słuchaczy do koncentracji i skupienia na twojej prezentacji. Studentka czwartego roku wyjawiła sekret. Sekret aksamitnego dyktatu ciekawego przekazu, bo jakby nie patrzeć na całą sytuację pięćdziesięciu oprychów siedziało jak zamurowani.