Podczas ostatniego szkolenia z tematu storytellingu, na środek sali wyszedł jeden uczestnik i powiedział…

„Na studiach miałem czterech, zupełnie odjechanych kumpli. Imprezowali z ułańską fantazją i w sposób – jak by to ująć – ponadprzeciętny. Dość często, po wypaleniu sporej ilości trawki wsiadali do dużego fiata, który należał do jednego z nich, i oddawali się urokom rajdów miejskich.

Pewnego razu postanowili, że będą jeździć po rondzie… tyłem. Cóż, po trzecim okrążeniu doszło do zderzenia z samochodem, który akurat wjeżdżał na rondo. Siła uderzenia była na tyle duża, że duma polskiej motoryzacji ugięła się i wszystkie drzwi zostały zablokowane. Więc, czterech swawolnych automobilistów zostało uwięzionych w środku pojazdu.

Przyjechała policja i po jakichś dwóch minutach jeden policjant podszedł do nich i powiedział: „Panowie, proszę o cierpliwość, za 10 minut przyjadą strażacy i pomogą wam wydostać się na zewnątrz. A ten facet, co w was uderzył, ma 2,5 promila alkoholu we krwi i jeszcze próbuje nas przekonać, że jeździliście tyłem po rondzie. Co za obłęd?”

Jaka puenta wynika z mojej historii? Jeżeli znalazłeś się w sytuacji bez wyjścia, pamiętaj… nie trać nadziei!”.

Zapyta ktoś, co daje opowiedzenie takiej historii? Cóż. Oprócz dobrej zabawy i przypływu dawki energii, większość słuchaczy (prawdopodobnie) nie oprze się pokusie, by nie opowiedzieć innym o czterech na rondzie i tym, że: „Nie można tracić nadziei!”.

Słowem, historia wyzwoli w nich subiektywny stan chęci/przymusu, aby treść podać dalej, by opowiedzieć to, o czym przed chwilą usłyszałem, a tak – jak pewnie wiecie – rodzi się wirusowy marketing.

Patrząc z perspektyw psychologicznej, jego początkiem jest napięcie i paląca chęć doznania szybkiego i przyjemnego rozładowania. Rozładowania, którego doświadczam mówiąc coś, co za moment: zaskoczy, rozbawi lub wywoła zdumienie naszego rozmówcy (słowem nagroda). I tak nasze przesłanie, zaszyte w zgrabnym i ciekawy story rozchodzi się po świecie. Trafia do naszych znajomych, dociera do pracowników, czy klientów. Czego, jak mawiał stary Kisiel – i sobie życzę.