Migawka pierwsza. Kolejne spotkanie doradcze dotyczące przygotowania do wystąpienia. Pani dyrektor dużego banku opisuje swoje pierwsze doświadczenie zastosowania story w prezentacji, szło to mniej więcej tak:

„Cóż, przed wystąpieniem zastanawiałam się, czy nie wrócić do starych sposobów prezentacji i nie skorzystać z power point. Przypuszczam, że taka pokusa brała się z obawy: – A jak się skompromituję opowiadając historię? – Może mnie zlekceważą? Ale – myślę dalej – jeżeli nie spróbuję, to się nie przekonam i nie dowiem, jak to jest z tym story…

Wyszłam na środek i rozpoczęłam: „Jesteśmy w czasie zmian i dlatego chciałabym wam opowiedzieć moją historię, która dotyczy tego właśnie tematu” i nagle 150 głów podniosło się w górę – to była moja pierwsza obserwacja. Potem opowiadałam, jak przechodziłam przez dużą zmianę zawodową i – to druga obserwacja – ludzie słuchali z narastającym zainteresowaniem. Skończyłam wystąpienie, wychodzę już z sali i nagle podchodzi do mnie Pani, widzę że ma zaszklone oczy i mówi: – „Dziękuję, że Pani o tym opowiedziała, to było dla mnie bardzo uwalniające” – to trzeci punkt, który zauważyłam. Po konferencji, około 15:00 wróciłam do siedziby banku, a około 15:30 mijam dziewczynę z mojego działu (nie brała udziału w tym spotkaniu), która mówi: „Wiem, o czym opowiadałaś podczas spotkania” – to moja czwarta obserwacja.”

Zapytałem – czy kiedyś miała Pani takie doświadczenie? Na co ona: „Nigdy. Pierwszy raz doświadczyłam czegoś takiego”. Dodam, rozmawiałem z osobą, która w swojej firmie pełni bardzo wysoką funkcję zarządczą, a za sobą ma bardzo bogatą karierę zawodową.

Migawka druga. Pracowałem z dwiema osobami z międzynarodowej firmy budowlanej. Cel – przygotowanie do wystąpienia podczas konferencji – „Budownictwo 4.0”. Temat? Wykorzystanie nowych technologii w budownictwie. Nasz koncept prezentacyjny był dość prosty. Ludzie mieli wyjść za scenę, po czym ona (był on i ona) miała otworzyć dłonie, z których w górę wyleciał dron. Następnie mieli powiedzieć mniej więcej tak: „Niektórzy uważają, że to tylko zabawka, czy technologiczny gadżet. A my chcielibyśmy opowiedzieć Państwu, jak przy pomocy tego urządzenia zrobiliśmy projekt czterdziestokilometrowego odcinka drogi. Otóż, ów dron latał nad tym terenem przez dwie godziny. Potem zebraliśmy zgromadzony materiał, by przez kolejne trzy godziny stworzyć plan. Na koniec dnia projekt był gotowy. A zwykle dzieje się to tak, że do tego typu zadania potrzebny jest trzydziestoosobowy zespół ludzi, który – nad takim projektem – pracuje czternaście dni. I to jest właśnie różnica, którą dają… nie gadżety, czy elektroniczne zabawki, ale nowe technologie”. Po tym wstępie mieli opowiedzieć jeszcze dwie historie wykorzystania urządzeń elektronicznych w budownictwie. Tyle o przygotowaniu. Dla mnie znamienny był SMS jaki dostałem po ich konferencji: „Marek, konkurencja była zaskoczona”.

Migawka trzecia. W koncernie farmaceutycznym przygotowywałem sześć osób do wystąpienia, jakie miało odbyć się podczas corocznej konferencji. W czasie warsztatów budowaliśmy story, a potem przyszła kolej na indywidualne wystąpienia. Jedna z uczestniczek zadała znamienne pytanie: „Jak to jest, że mamy pierwszy raz spotkanie, w którym uczy się mówienia na forum?” Zauważcie, owa Pani – mówiąc to – wzięła w nawias wszystkie szkolenia i warsztaty z prezentacji, komunikacji, etc. i pośrednio nazwała je czymś innym, niż mówienie na forum. Oto, próbując nazwać swoje obecne doświadczenie stworzyła nową kategorię – „mówienie na forum”, a pozostałe rzeczy umieściła w innej kategorii.

Dość często słyszę tę właśnie frazę: „pierwszy raz czegoś takiego doświadczyłem”, „to jest zupełnie inny sposób prezentowania” itp. Cóż, jest coś na rzeczy – prezentacje w oparciu o slajdy, siłą rzeczy redukują człowieka do bardzo odtwórczej roli, a twórcze homo sapiens zmienia się w kogoś, kto obsługuje przygotowany materiał. Niestety, nie ma tam miejsca na żywego, intrygującego mówcę. Kogoś, kto staje na forum i mówi tak, że budzi zainteresowanie, ciekawość i… myślenie (sic!). Dla ścisłości dodajmy, że ten pierwszy budzi senność lub irytację.

No i na koniec, łyżka dziegciu. Migawka czwarta. We wspomnianym koncernie, podczas lunchowej przerwy spotkałem znajomą, która zajmuje się tam projektem coachingowym. Zapytała co u nich robię, na co ja odrzekłem, że przygotowuję kilka osób do wystąpienia z zastosowaniem story. Na co moja rozmówczyni, pobłażliwie uśmiechnęła się i wywróciła oczami. Tak, tak drodzy czytelnicy, wy znacie siłę owego wyrazu mimicznego… Było to – wymowne, sceptyczne i na pewno ciut drwiące.

To cztery migawki z ostatniego okresu, a teraz czas na podsumowanie. Oto, nasuwa mi się – wybaczcie – trochę naiwne, a i pewnie tendencyjne pytanie, ale mimo tych dwóch ciążących przywar zdaje się być zasadne: „Która z przywołanych powyżej osób wiedziała cokolwiek o storytellingu?”. Śpieszę z odpowiedzią.

Jedno z naszych haseł brzmi: „STORY czyni różnicę”. I rzeczywiście, różnicę dostrzegają ludzie, którzy zaczynają stosować storytelling (migawka 1), ale, ale – by nam nie umknęło – warto podkreślić, że owa różnica jest dla nich na tyle istotna, że dotychczasowe sposoby/techniki biorą w nawias (migawka 3) i tworzą nową kategorię, by nazwać swoje, dość często – odkrywcze doświadczenie. I wreszcie, różnicę dostrzega konkurencja, a jej spontaniczna reakcja jest na tyle widoczna, że widzą ją osoby, które zaczęły stosować story (migawka 2).

Tyle miodu. Teraz proszę o język, bo serwuję drugą łyżkę dziegciu. Oto są osoby, które owej różnicy nie widzą (migawka 4) Cóż, zastanówmy się na moment, jaka może być przyczyna owego niedowidzenia? Myślę, że należy wyróżnić dwie, dość podobne przyczyny.

Pierwsza, to przykre doświadczenie spotkania z gawędziarzem, który gorliwie przekonuje, że praktykuje story, a nie robi nic innego, jak tylko głośno werbalizuje strumień swojej świadomości.

Warto pamiętać, że storytelling, to sprawność posługiwania się krótką narracją, która zwykle kończy się wyraźną – czasami – błyskotliwą puentą, a po prezentacji której widać pozytywną reakcję, czy nawet zaskoczenie słuchaczy. W omawianym przypadku gawędziarza, próżno szukać takich reakcji publiczności, a raczej widać coś zupełnie przeciwnego, oto z wnętrza publiki dobywa się ciche łkanie, głos i zawołanie tragarzy: „do rzeczy!”.

Druga przyczyna, to spotkanie z konsultantem od wielkich narracji. Co mam na myśli? Całkiem niedawno moja znajoma przesłała mi link z dopiskiem: „Marek zobacz, twoja konkurencja nie śpi”. Przynaglony złowróżbną zapowiedzią kliknąłem. Tytuł strony zapowiadał przygodę: „Nauczy cię mówić historie jak z Hollywood”. Ale po przejrzeniu kilku zdań obawy mnie odstąpiły, a strach – jako to z nim bywa – miał wielkie oczy. Pomyślałem – przecież to nie jest moja konkurencja, uczę czego innego – drobnych, poręcznych historii, a nie wielkich struktur narracyjnych, czy archetypów, które nie sprawdzą się w praktyce. Oczywiście, pozostaje pytanie, co stanie się z tymi, którzy uwierzą w owe recepty, pewnie za moment zasilą szeregi sceptyków, gdzie już na nich czeka moja znajoma od wywracania oczami.

Ps. Jedna z uczestniczek wspomnianych warsztatów (migawka nr 3) po swoim występie wysłała mi wiadomość: „Marek, najważniejsze to uwierzyć w siłę story, ja chyba w to nie wierzyłam…  Dziś usłyszałam od uczestniczki: „Karolina, wzruszyłam się podczas twojej prezentacji”. Piękne uczucie! Story czyni różnicę. Mam nadziej, że będzie cd”.

Ja też …