Wiem, wiem – nie dacie wiary, temu co za chwilę. Ba, część z was pewnie powie – „coś, ta sprawa grubymi nićmi szyta, i bujda na resorach, bo przecież nie jest możliwe, by ktoś tak myślał, a nawet, … jeżeli myśli to – ze wstydu – tego na głos nie powie”. Ale jak mawia stare powiedzenie: „Prawda ciekawsza od mitu”, zaryzykuję i opowiem o przypadku sprzed tygodnia. Siedziałem na Wiejskiej z dwoma politykami i prowadziłem rozmowę na temat wystąpień publicznych i dla zilustrowania zależności: „przygotowanie warunkuje wykorzystanie szansy”, podałem taki oto przykład:
Panowie, odwołam się do sytuacji sprzed kilku miesięcy. Prezydent Komorowski miał okazję wygłosić mowę, której bezpośrednimi odbiorcami było siedemnaście milionów Polaków. Dodajmy tu na marginesie – okoliczności, w których prawdopodobnie jeszcze nigdy wcześniej nie był, bo słuchał go (prawie) co drugi rodak. To tyle, co – dajmy dla porównania – wszyscy obywatele Belgii i Bułgarii łącznie lub wszyscy Czesi i Finowie. Ale, ale ta skala nie opisuje jeszcze wielkości szansy, przed jaką stał nasz prezydent, bo owi odbiorcy słuchali go w bardzo ekscytującym momencie, po wygranym meczu finałowym, który rozegrał się w Polsce. A sama wygrana będzie niebagatelna, ba – wręcz historyczna – po czterdziestu latach Polacy staną na najwyższym podium! Więc…, co w takiej podniosłej chwili rzekł prezydent? Z jakim przesłaniem zwróci się do swoich rodaków? Nie będę trzymał w napięciu. Prezydent powie: „Dziękuję i pozdrawiam najserdeczniej, przede wszystkim, naszych piłkarzy. Ale dziękuję i pozdrawiam wszystkich wspaniałych polskich kibiców. (…) Korzystając z okazji, chciałem podziękować telewizji Polsat i Panu Piotrowi Solorzowi za to, że umożliwili to, że tyle milionów polskich kibiców mogło dzisiaj oglądać zwycięstwo Polski w piłce siatkowej”. Tak właśnie podsumował tę doniosłą chwilę prezydent RP. Pozdrowił piłkarzy, choć to mecz siatkówki – cóż, mało elegancka uszczypliwość… Jednak na tym nie koniec, bo prezydent podziękował panu Piotrowi Solorzowi. Ale… zaraz, zaraz, kim jest ów Piotr Solorz? Czy może jest kimś z rodziny? Może to ktoś bliski? Do tej pory nie odgadnięto, kto to ów Piotr Solorz?
Powiecie mi, że się wyzłośliwiam i jestem niesprawiedliwy. Otóż, nie sądzę, bo można by było przygotować dwie wypowiedzi, pierwszą na wypadek wygranej, a drugą w sytuacji przegranej. I tak po wygranym meczu Prezydent mógł powiedzieć: „Nareszcie mamy sukces, ale pamiętając słowa Staniała Leca: „Oby wieniec laurowy nie przesłonił ci pola widzenia”, oraz druga, ta na wypadek porażki: „Przegraliśmy, ale warto sobie samemu powtarzać słowa wielkiego Winstona Churchilla, który celnie zauważył: „Sukces – to przechodzenie od porażki, do porażki, nie tracąc entuzjazmu”.
I po takiej wypowiedzi, na drugi dzień w siedmiu polskich gazetach („Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita”, „Gazeta Prawna”, „Fakt”, „Super Express”, „Dziennik Zachodni” – których łączny nakład to ok. 1 500 000 egzemplarzy) przeczytamy artykuły z pierwszych stron: „Nasi górą” lub „Złoto dla Polski”, a obok w ramce – „Prezydent Komorowski bardzo mądrze i ciekawie skomentował to zdarzenie, mówiąc…”. Dodatkowo po włączeniu telewizora zauważymy, że każda ze stacji telewizyjnych (TVP, Polsat, TVN) w swoich programach informacyjnych (ogólna liczba to ok. 60 wydań) przytacza wypowiedź Komorowskiego. Co więcej, każda z tych stacji ma w swojej ramówce program publicystyczny, w którym komentowane są wydarzenia z poprzedniego dnia i tu także ktoś odnosi się do trafnej wypowiedzi prezydenta. Ale na tym jeszcze nie koniec, bo nie wspomniałem jeszcze o portalach informacyjnych, o serwisach radiowych, o dziesiątkach komentarzy, cytatów, omówień, parafraz.
I tak to – z wypiekami na twarzy – opowiadam rozgorączkowany tę historię, dzielę się z moimi rozmówcami i dowodzę (w moim mniemaniu dobitnie), jaką to wartość ma przygotowanie oryginalnej i przekonującej wypowiedzi, gdy nagle czuję, że ktoś szybkim ruchem wyciąga mi dywan spod nóg i leżę jak długi. Bo oto jeden z moich interlokutorów cały mój wywód kwituje: „Proszę Pana, a kim jest Churchill?!”.
I jak już wam wspomniałem – dywan spod nóg mi wyciągnął ów poseł z dobrym samopoczuciem. Zamurowało mnie, jak nic, a potem przez chwilę musiałem się mitygować, by nie zaproponować mu sondy ulicznej, gdzie napotkanych przechodniów zapytamy o mości pana Churchilla, ale zawiesiłem mój pomysł na haku, bo zdjęła mnie myśl rodem z zakładu szewskiego, a mianowicie myśl o bucie. Bo nie założę się, że ów poseł nie wiedział, kim był ów Churchill, ale dla niego ów Anglik jawił się jako trzecioligowy zawodnik, gdy on sam rozgrywa właśnie w pierwszej lidze.
Cóż, buta ze swojego posiadacza robi karykaturę, kogoś – by nie przebierać w słowach – pożałowania godnego. Przywara ta ma to do siebie, że wszystkich wokół musi pomniejszyć. Ba, nie tylko robi miniaturę, ale pogardliwie ją zabarwia.
Jako jedna z niewielu przywar nie tworzy społeczności, bo kraść można w grupie, oddawać się hazardowi również, ale gdy spotka się dwóch, trzech z tego gatunku – konflikt murowany.
I tak to miało miejsce na ulicy – nomen omen – Wiejskiej.