Zawsze natrafiałem na tę trudność. Widziałem swoją nieporadność, przy próbie wyjaśnienia roli pytań retorycznych w wystąpieniu. No, bo jak tu nie wpaść w objęcia banału? Jak pytać, bez natrętnego dydaktyzmu? Pytać, i nie ugrzęznąć w dusznej atmosferze patosu? Oczywiście, zawsze mogłem przywołać wyśmienitą mowę Marcusa Cycerona „Przeciw Katylinie”. Odwołać się do tego inteligentnego, dramatycznego, frontalnego ataku, jaki Wielki Senator przypuścił na krwiożerczego tyrana, Katylinę! Ale… wypowiedź ta – która powszechnie zaliczana jest w poczet największych mów historii – wygłoszono dość dawno i trąci trochę myszką. Jednak niedawno znalazłem ratunek! Trafiłem na coś, czemu można by nadać znak jakości. Coś, z gatunku prima sort! Crème de la crème! Co prawda, nie jest to wystąpienie, ale efekt zastosowania pytań retorycznych…. aż nadto wyraźny! Czytam właśnie „American Vertigo” Bernarda-Henri Lévy’ego, francuskiego intelektualisty i filozofa, który wędrował po Stanach Zjednoczonych szlakami swojego wielkiego poprzednika Alexisa de Tocqueville.
W czasie swojej podróży, która przypadała między innymi na okres kampanii wyborczej, trafił on na wystąpienie Hillary Clinton, która – jak pamiętacie – walczyła o nominację demokratów z nikim innym jak z Barakiem Obamą. W opisie, jaki przedstawił Levy, nie znalazłem analizy wystąpienia, ale wymowne tło – echo romansu Billa Clintona z Moniką Levinsky. Levey pisze następująco, posłuchajcie uważnie: „Czy wiedziała? Tolerowała to? Czy do tej pory już mu przebaczała? Czy to prawda, jak opowiada on we swoich wspomnieniach, że skazała go na kanapę, zanim o wszystkim zapomniała? Czy to możliwie, że u Clintonów wszystko wygląda tak samo, jak w każdym innym związku osób klasy średniej? A zatem istniej tu pewien stopień wzajemnego zrozumienia? Po równo: solidarności i pretensji? Jak można żyć, gdy cały świat, cała planeta wchodzą do sypialni i podglądają? W jaki sposób zdradzona kobieta mogłaby, nie myśleć o tym przynajmniej trochę, planować, że będzie przez całe życie pracować – wchodzić każdego ranka i wychodzić każdego wieczora – w miejscu swojego upokorzenia? Dlaczego więc to robi? Dlaczego pociąga ją fotel hańby? Dla dobra publicznego, nich będzie. For the sake of America, ok. Bo jest kobietą nowoczesną, a kobieta nowoczesna ma swoją własną karierę, to prawda. A poza tym? Kto zapewni, że nocą nie chodziły jej po głowie inne powody? Chce się tam znaleźć, aby się zemścić czy jego pomścić? Aby odkupić teren, zaznaczyć swoje zwycięstwo, pokazać jemu i całemu światu, jak może wyglądać prezydentura Clintona bez plamy? Czy może wręcz przeciwnie, pójdzie tam, aby mu pomóc w ostatecznym zmyciu tej skazy i przyczynić się do odwrócenia tej karty? Będzie, zatem jak te bohaterki czarnego filmu, których mąż dopuścił się zbrodni i które, po ukryciu trupa, wracają na miejsce zbrodni, aby wymazać inne dowody?”. Tyle cytatu. Pora na wniosek. Czy znacie inną technikę retoryczną, dzięki której lepiej można wyrazić dramat sytuacji? Coś, czym równie skutecznie opowiemy o trudnym położeniu bohatera naszej historii? Coś, co wywoła zainteresowanie i napięcie słuchaczy? Co odda złożoność sytuacji? Czyli, czy jest konkurencyjny sposób? Wątpię. Taki jest sens pytania bez odpowiedzi. Pytania drapieżnego. Trafnego. Zawieszonego w próżni.