Całkiem niedawno byłam na firmowej imprezie, gdzie osoby prezentujące często opowiadały historie. I słuchając ich, komentowaliśmy między sobą, że ten cały storytelling, to nic innego jak tylko „shit-telling”. Tak powiedziała do mnie szefowa zespołu HR, dla którego miałem rozpocząć właśnie szkolenie. Wow!, Shit-telling. Mocne – pomyślałemWybawieniem z tej sytuacji był dźwięk nadchodzącego SMS-a.Przeprosiłem rozmówczynię i odczytałem wiadomość. Po jego lekturze uśmiechnąłem się i powiedziałem do siebie – no tak, Małgosia idzie za ciosemSuper. A w głowie przewinął mi się film z jej udziałem.

Poznałem ją ponad dwa lata temu na szkoleniu ze storytellingu, który prowadziłem dla jednego z koncernów farmaceutycznych. Widać było, że Gosia „zaraziła” się ideą story. Np.: podczas swojej prezentacji produktowej, zrobiła trafną analogię pomiędzy filmem, który widziała, a skutecznością działania ich leku. Efekt? Inni uczestnicy szkolenia zanotowali ciekawy argument.
Po szkoleniu, w ramach follow-up’u, jeździłem z nią na wizyty podwójne. Efekt? Potwierdziły się moje obserwacje ze szkolenia.
Jednak objawem całkowitego „zarażenia” była jej prezentacja na zakończenie rocznego programu talentów, w którym brała wtedy udział. Wystąpienie pt.: „Czego nauczyłam się podczas trwania programu?” było przed grupą top managementu firmy. Jej przełożony tak opowiedział mi przebieg tego spotkania: „Wychodzi pierwsza osoba i przez cały czas zerka na slajdy. Druga ględzi. Trzecia już nawet nie próbuje udawać – przez całą prezentację stoi odwrócona twarzą do ekranu i czyta slajdy. A salę ogarnia senność. Aż na środku pojawia się Małgosia”.
Co zrobiła? – pytam.
Wyszła i rozpoczęła tak: Od zawsze mieszkam w Warszawie. I od zawsze bardzo lubię spacery po bulwarze nad Wisłą. Jest tam ładnie i przyjemnie. Jednak, pewnego razu, mój mąż zaproponował abyśmy pojechali na drugi brzeg. Ten od strony Pragi. Ja nie chciałam, ponieważ nie robi on przyjemnego wrażenia. Same drzewa, chaszcze i kamienisty brzeg. On jednak nalegał i mnie namówił. Pojechaliśmy. Kiedy przedarliśmy się przez gąszcz krzewów, stanęłam na brzegu i zaniemówiłam – spojrzałam na Warszawę (miasto przecież mi dobrze znane), z perspektywy z jakiej jeszcze nigdy nie patrzyłam. Byłam zachwycona. I podobna sytuacja miała miejsce, gdy zastanawiałam się nad udziałem w programie talentów. Myślałam sobie: „czego nowego mogę się tutaj nauczyć?”. Jednak w miarę upływu czasu zaczęło do mnie docierać, że mój udział w programie był jak podróż na drugi brzeg. Dzisiaj opowiem wam czego się nauczyłam przez ostatnie dwanaście miesięcy.”
I jaki był efekt? – dopytuję.
„Efekt? Radek, ona obudziła salę! Widać było poruszenie, zainteresowanie. A kolejne dwie osoby cytowały ją w swoich prezentacjach.” – odpowiedział menedżer. Nie miałem więcej pytań.

To tyle filmu. A co było w tym SMS-ie? Udostępniam za zgodą autorki:  „Cześć Radku, jadę właśnie na lotnisko z mojego nowego biura w Oxfordzie, gdzie wczoraj występowałam z prezentacją. Pomyślałam sobie, że napiszę Ci o tym, bo miałeś swój udział w moim kolejnym sukcesie. 🙂 Międzynarodowe grono ludzi doświadczonych w prezentacji, tak trudno zaskoczyć słuchających czymś co by przykuło uwagę. No i idea story, której mnie nauczyłeś. Powiem tylko, że gratulacjom nie było końca. Wracam do domu z błogim poczuciem wielkiej satysfakcji. Bardzo Ci dziękuję raz jeszcze!  Pozdrawiam serdecznie i życzę wesołych świąt.”

Lekcja? Nie zawsze użycie historii w prezentacji gwarantuje mówienia z KOP-em (komunikatywnie, oryginalnie i przekonująco). Story nie zmieni nudnego gawędziarza w sprawnego mówcę. Czego pokłosiem może być wrażenie pani z HR-u. Bo tylko dobre story pobudzi, tylko umiejętnie opowiedziane przyciągnie, tylko opowiedziane ze znajomością warsztatu zassie, tylko właściwie opowiedziane popchnie do działania. Innymi słowy – musi być struktura, musi być puenta. Nie ma innej drogi.

Jest jednak i drugi wniosek. On odnosi się do pojawiających się, w kontekście storytellingu,  komentarzy w stylu ‚shit-telling’ czy ‚lie-telling’. W Edisonie nazywamy to ‚polską kulturą wsparcia’. Lecz o tym, innym razem.

P.S. A co odpowiedziałem mojej rozmówczyni? Po przeczytaniu SMS-a popatrzyłem na nią i nie musiałem już nic mówić… bo wiedziałem, że mam dobry materiał na wpis. Dobrego.