Do sklepu spożywczego wchodzi mężczyzna i zwraca się do ekspedientki z pytaniem: „Czy ma pani może ser Rokpol?”, na co ona (widać, ciut zmieszana) powtarza w myślach: „Rokpol, Rokpol…” i ni w ząb, nie wie, o jaki ser chodzi, więc klient śpieszy z odsieczą i podpowiada: „To taki ser z pleśnią”. „A… z pleśnią! Nie, nie mam takiego. Ale, dziś mam trochę marchewki rokpol, kilka wędlin rokpol i bułek – jeżeli pan sobie życzy?”.

 Sprawa oczywista – posługiwanie się terminami, których znaczenia nie znamy, jest zabiegiem wątpliwym i ryzykownym, bo naraża nas na kompromitację. Jest to posunięcie obarczone pewnym niebezpieczeństwem, bo często nieuchronnie ściąga nas w stronę blamażu. Przykład? Kiedyś mój znajomy opowiedział mi o znamiennej sytuacji, posłuchajcie: „Podczas firmowego spotkania mój szef usłyszał zwrot ‘czysty nepotyzm’, którego użył jeden z uczestników, by opisać układ, jaki panuje w  pewnej spółce Skarbu Państwa i skwitował całość swojej opowieści, mówiąc: ‘Przecież to czysty nepotyzm!’. A pan dyrektor z kontekstu wywnioskował, że ‘czysty nepotyzm’ to tyle, co ‘czysta głupota’. Efekt? Przez następny tydzień w przeróżnych odmianach, w wielu miejscach i gremiach używał tego sformułowania, oburzając się na przejawy czystej głupoty, mówiąc: ‘ależ to czysty nepotyzm!’. I czynił tak, aż ktoś życzliwy wyprowadził go z błędu.” – Pewnie ktoś z was pomyśli, e… – sytuacja niewiarygodna, ale czy na pewno? Dla pikanterii tylko dodam, że ów bohater, poza tytułem dyrektora szczycił się również tytułem doktora nauk humanistycznych (sic!).

Jednak nie o postać owego dyrektora idzie, ale o pytania: Dlaczego ludzie chętnie podłapują i stosują nowe słowa? Dlaczego podejmują się działań obarczonych ryzykiem? Cóż, odpowiedź wydaje się dość oczywista i nie odkryję tu Ameryki, gdy powiem, że w życiu społecznym możemy iść w dół lub w górę. Większość (może i wszyscy?) chcą poruszać się ku górze, a przynajmniej zachować pozycję, jaką zdobyli do tej pory. Jeżeli tak przedstawia się sprawa, to nagle na owej ścieżce z napisem „droga w wzwyż” robi się dość tłoczno, ba… napotykamy tęgą konkurencję. Trzeba więc znaleźć jakąś sprytną metodę, by oderwać się od nieznośnego peletonu, wyróżnić się spośród innych, uchodząc za osobę inteligentną. Zapytacie, jak ową opinię zyskać? Jednym ze sprawdzonych sposobów jest posiadanie bogatego, oryginalnego słownika! Jednak – i tu leży pies pogrzebany – niektórzy próbują drogi na skróty. Wiedząc, że rzecz jest cenna (bogaty słownik) próbują ją nabyć, ale jakby bez kosztów.

Niestety, jak to miało miejsce w przedstawionej sytuacji, zamiast ruchu w górę, mamy sromotny upadek. Zamiast uznania, jest pobłażanie, zamiast glorii chwały, jest kawałek chały.

Pamiętajmy, warto znać treść słów, którymi operujemy, a cała sprawa, o której tu piszę, jest aż nadto znana i oczywista, ale wcale to nie przeszkadza w tym, by nadal popełniać tego typu błędy. Podam przykład sprzed tygodnia. Podczas warsztatu szkoleniowego jeden z menedżerów opowiedział, jak to w szkole, do której uczęszczają jego pociechy, nauczycielka chwaliła wyczyny zespołu tanecznego, który zdobył pierwsze miejsce w konkursie i wrócił – uwaga – „Na tarczy!”.
P.S. Osobną sprawą jest pytanie, dlaczego osoby przyłapane na wyżej opisanym procederze, karane są z dużą surowością? Zauważcie, że przejęzyczenie, czy zwykła pomyłka, nie narażają nas na takie odium. Chyba owa surowość podyktowana jest tym, że ktoś próbował nas wprowadzić w błąd, oszukać, co do faktu, kim jest. A my, cenimy autentyczność czy uczciwość w kontakcie.