Jeden motyw – trzy sytuacje, czyli początek, ale i koniec … retoryki.

Sytuacja pierwsza. Retoryka narodziła się na obszarze Sycylii w bardzo konkretnej sytuacji społecznej, otóż sprawa dotyczyła nieuporządkowanej kwestii własności, po wypędzeniu tyranów wrócono do zagrabionych majętności. Mieszkańcy wyspy zostali postawieni w sytuacji, by samodzielnie dochodzić swoich praw przed zgromadzeniem, a tam liczyła się umiejętność przekonywania, czyli człowiek stojący przed innymi miał za zadanie dowieść swoich racji, wykazać, że akurat ten skrawek ziemi należy do niego i tylko do niego.

Sytuacja druga. Podobny rodowód, w sensie – „retoryka rodzi się z problemu, pojawia się jako odpowiedź bycia w tarapatach” to okoliczności jakie miały miejsce w starożytnej Grecji. Mamy V wiek przed naszą erą, rozwój demokracji – frakcje i partie, poszczególni obywatele ścierają się z sobą na Agorze. I tam również liczy się zdolność do przekonującego, ciekawego mówienia, walki o swoje racje.

Sytuacja trzecia. II wiek przed Chrystusem, polityczne walki na Forum w stolicy Imperium – Rzymie. W debacie, w starciu wygrywa ten kto jest najlepszym retorem, mowa staje się ważnym orężem w starciach politycznych.

Jak widać, w każdej z przytoczonej sytuacji retoryka rodziła się z problemu, z doświadczenia niemocy oraz konieczności szukania rozwiązania. Czyli – okoliczności, które były dla kogoś wyzwaniem.

Syrakuzy, Wyspa Ortygia - Plac Katedralny, zdj. www.podrozepoeuropie.pl

Oto jakiś Sycylijczyk już wie, że czeka go spotkanie, które – tak na oko – potrwa do południa, potem skwar dnia zabije wszystko co nie schroni się w cieniu. Wie, że podczas trwania posiedzenia, w niektórych momentach będzie głośno. Szmer tłumu zagłuszy jego głos, a ważne słowa mogą gdzieś ulecieć. Albo też pod koniec zgromadzenie będzie już nieco zmęczone, a lekkie rozkojarzenie wpełznie w umysły słuchających. Dodatkowo, dobrze zna swojego przeciwnika, rozmawiał z nim i spierał się z nim niejeden raz. Ten rosły mężczyzna ma mocny i doniosły głos. Potrafi zjednywać słuchaczy swoim ujmującym sposobem bycia i wtedy argumenty schodzą jakby na drugi plan a maluje się obraz „niewinny” i „pokrzywdzony” człowiek. I jakby tego wszystkiego nie było dość, nasz Sycylijczyk ma paraliżującą świadomość, że po tym spotkaniu klamka zapadnie. Otrzyma lub zostanie pozbawiony tytułu do ziemi na której stoi jego dom. Ten decydujący moment będzie jak ścięcie białka… nieodwracalny. Kolejne trzy godziny zaważą o przyszłych miesiącach, latach, dziesięcioleciach jego całej rodziny. Co robi? Szuka pomocy, chce znaleźć skuteczny sposób.

I właśnie tam rodzi się retoryka, z namysłu – jak mogę powiedzieć coś w inny sposób, tzn.: skuteczniej/lepiej/dosadniej?

Czyli, na moment wracam do swojej głównej tezy: retoryka pochodzi z połączenia trzech czynników. Primo – dostrzeżenia faktycznego problemu. Secundo – poczucia, że stosując zwykłe, dotychczasowe rozwiązania nie poradzę sobie. Tertio – poszukiwania sposobu, narzędzia za pośrednictwem którego sięgniemy po dobro o które się ubiegamy. A w omawianej sytuacji owym narzędziem jest nowy sposób mówienia – retoryka.

Czyli, odwracając nieco sytuację: gdy nie ma problemu, trudności, słowem realiów, to nie ma retoryki, lub dokładniej, jest ale w nieco dziwnej postaci. Przykład?  Oto Wandalowie najeżdżają wspomniany Rzym. Już na dobre ich wódz Genzeryk zadomowił się w wiecznym mieście, zaorano Forum, więc nie ma miejsca na debatę i mowy. Teraz już rządzi naga siła. I właśnie w tym momencie retoryka odchodzi, opuszcza swoje naturalne środowisko i wkracza w miejsce niepraktyczne – oratorstwo. Jest to co prawda mowa, ale nie ma w niej sprawstwa. Jest „ora”, ale już bez „labora”. Mamy do czynienia z popisem, kunsztownym konstruktem, barakowym zawijasem, ale wszytko to ma się już nijak do złożonego, trudnego, czasami bolesnego „tu i teraz”. I już coś nie styka, rzeczy nie schodzą się tak, jak to miało miejsce w sytuacji pierwszej, gdzie retoryka była lekarstwem na dotkliwy ból. Jest oratorstwo, brak mowy sprawczej.

Metaforyczne ujęcie problemu, czyli co się stało z naszym narzędziem pracy. 

Naszą obecną sytuację edukacji dot. komunikowania publicznego można przedstawić jeszcze inaczej. Wyobraźmy sobie, że mamy przed sobą grupę ludzi, którzy żyją z łowiectwa. Otóż, na pewnym etapie jej rozwoju, ktoś wpada na pomysł by podstawowe narzędzie ich pracy – łuk „nieco” zmienić. I w efekcie tej „reformy” w namiocie każdego nomada, w centralnym miejscu, gdzieś na podwyższeniu leży łuk. Ale, jakby nieco inny, taki kunsztownie zdobiony. Widać, że sprawna ręka rzemieślnika wydobyła zeń niuanse. Na jego środku misternie zapleciono rzemień w kolorze ciemnego brązu. W dole można dostrzec miniaturowy relief jelenia w galopie. A na drugim końcu, nasza wzroku przykuwa gustowna inkrustacja, gdzie w wyżłobione miejsce wpasowano płaski, biały kamień.

Tak, tak, widać ewolucję przedmiotu, który… stracił cel swojego przeznaczenia (sic!).  Zamienił się w ozdobę, w część wystroju, a jego „praktyczna misja” dobiegła… niestety końca.

Teraz, gdyby nawet komuś przyszło na myśl, by wyruszyć na łowy, to ów przedmiot będzie za ciężki, nieporęczny, a łowca straci wszystko z tego, do czego został powołany.

Wykład profesora Jerzego Bralczyka, co mnie zachwyciło i kiedy się ocknąłem. 

Dla tych z was których znudziłem obietnicą – lądujemy, bo ktoś zniecierpliwiony może zapytać, a co ma do tego przywołany wykład?

Otóż, w ostatnim tygodniu w sieci (a może tylko w mojej bańce) furorę zrobił wykład profesora Jerzego Bralczyka wygłoszony na WSIZ w Rzeszowie.

Nim będzie polemicznie, wyraźmy należne uznanie dla profesora, osoby niezwykle zasłużonej w dziedzinie popularyzacji wiedzy na temat języka, czy mowy. Człowieka, który potrafił wydostać się z akademickiego getta, by zyskać ogromną popularność.

I oto ów wykład, początkowo mnie zainteresował, nawet więcej – jakiś czas pozostawałem pod urokiem całego wystąpienia, bo widać było w nim koncept, a każdy element został dobrze dopracowany tak, na poziomie pomysłu jak i wykonania, słowem majstersztyk … pomyślałem. Ale po pewnym czasie dotarła do mnie myśl innego rodzaju – „przecież to kunsztowny łuk, zdobny, ładnie okraszony, ale już nieprzydatny”. Wypowiedź oratorska, mało praktyczna podpowiedź dla strapionego Sycylijczyka.

Czyli bez dwóch zdań, oratorski popis, błyskotliwy koncept i… kropka. Bolesna i ciemna kropka. Sycylijczyk potrzebuje pomocy a tu masz – barokowe wywijasy.

Przykład? Proszę bardzo. Mowę Bralczyka rozpoczyna teza dotycząca związku: „myślenia i mówienia”. Dla mnie rewelacja. Ale za chwilę profesor podaje, jak to myśląc nad jakaś rzeczą w naszej świadomości pojawiają się słowa brzmieniowo podobne do przedmiotu, który mają określić np. przymiotnik „wypukły”, w którym widać wypukłość, a „długi” – podaje nasz wykładowca – wypowiadany jest – d ł u g o. I takie przykłady, i wszystko fajnie, ale Sycylijczyk czuje, że to mu nie pomoże. On powinien usłyszeć, jak zebrać materiał, złożyć w całość, znaleźć słowa które oddadzą jego położenie, rezonują w umysłach zgromadzonych.

Może, ktoś z czytelników pomyśli (mówiąc kolokwialnie) czepiasz się. Może i tak jest, ale moim zdaniem wygłaszanie tego typu mowy jest zasadne tylko w tym przypadku, gdy ABC dobrej prezentacji jest w małym palcu naszej publiczności. Ale na razie, od Warty po Bug raczej tego nie widać. Czyli mamy do czynienia z sytuacją, gdzie do jakieś miejscowości gdzie ludzie chorują na poważne dolegliwości, a tu przyjechał wizażysta i chce świadczyć swoje usługi. Powiedzmy… nie teraz. Mamy ważniejszy problem.

Ale może też być inna hipoteza wyjaśniająca zasadność tego wykładu, tzn. swego rodzaju działalność artystyczna i wtedy mamy dowcipny, intrygujący wykład – jeżeli tak, to mój wywód jest wart funta kłaków.

I zupełnie na koniec stawiam pytanie, takie prawie retoryczne, bo teza w nim zawarta aż bije po oczach, a wszystko szyte grubą nicą, otóż: „Czym różni się sytuacja np. przedstawiciela firmy X od okoliczności w jakich znalazł się nasz Sycylijczyk? Oto ten pierwszy wie, że podczas spotkania u nowego klienta ma do dyspozycji tylko pół godziny. Wie, że na placu boju stoi jeszcze dwóch konkurentów. Wie, że on będzie mówił jako trzeci, a w dniu następnym klamka zapadnie i albo jego firma kontrakt pozyska albo będzie tego pozbawiona. Oczywiście, skala wyzwania (w stosunku do sytuacji człowieka z Sycylii) jest nieco mniejsza, ale… czy na pewno? Czym się różni? Moim zdaniem niczym, dlatego też każdy z nich potrzebuje nie oratorstwa, tylko mowy sprawczej.

 

Zdjęcia:

  • prof. Bralczyk: ww.wsiz.rzeszow.pl
  • Syrakuzy, Wyspa Ortygia – Plac Katedralny: www.podrozepoeuropie.pl
  • Amfiteatr rzymski – Park Archeologiczny Neapolis w Syrakuzach: www.podrozepoeuropie.pl