Google Maps i rosyjskie czołgi
Wczoraj firma Google wyłączyła na terytorium Ukrainy, możliwość śledzenia „na żywo” aktualnej sytuacji i natężenia ruchu na drogach (dostępne w ramach Google Maps). Władze Ukrainy przekonywały, że Rosjanie w swoich czołgach mają zamontowane urządzenie pracujące na mapach Google’a i dzięki niemu poruszali się po nieznanym kraju. A teraz, cóż, będzie trudniej nawigować.
Ale, w mojej ocenie, Google wyłączył swoją usługę znacznie wcześniej pewnej grupie dżentelmenów z grona zarządzających FIFA. Bo ci (wyraźnie) stracili kierunek w życiu i pogubili się dość solidnie. Wszak w ich ocenie „nie ma problemu w uczestniczeniu reprezentacji Rosji w rozgrywkach”. Czy to nie żałosne?
Może warto by zapytać – dlaczego tak postąpili? Na prędce nasuwają się dwa powody. Pierwszy – strach. Tak, tak… nie powinniśmy lekceważyć tego faktu, bo mętny jeźdźca apokalipsy skutecznie korzystał i korzysta z tego narzędzia. Wystarczy przywołać sytuację, jak podczas telewizyjnej transmisji „narady” maglował szefa rosyjskich Służb Wywiadu Zagranicznego – Siergieja Naryszkina. Odpytywany, dorosły mężczyzna słaniał się na nogach i bełkotał coś pod nosem.
Należy przypuszczać, że teraz wielu z „bliskich” Putina będzie mierzyć się z prawdą – „strach się bać”, lub jaśniej – nie mogę już dłużej dawać się prowadzić na pasku strachu.
A, tu pozwólcie, że powtórzę – mętny jeźdźca apokalipsy sparaliżował: primo – swoje otoczenie, secundo – swój naród, tertio – spore grono w świecie. Ale cóż, taka uroda (urok?) psychopaty posadzonego na tronie.
Druga przyczyna to kasa. Oczywiście, dodajmy – drugie nie wyklucza pierwszego. Ale, patrząc na sam temat pieniędzy, to jakby w nowym ujęciu teraz widać trafność pawłowego „początkiem wszelkiego zła jest miłość pieniądza?”. „Wszelkiego?” pytałem samego siebie, czy nie przesadził?
Ale z całą pewnością, tak czy siak, może warto wysmażyć ładny e-mail do siedziby Google’a by owej grupie (na nowo) włączono nawigacje.
Marek Stączek
P.S. By nie wyjść tu na gieroja. Pamiętam, jak kończyłem pisać książkę pt. „Riposta i humor w wystąpieniu publicznym”, co zbiegło się z aneksją Krymu przez Rosjan i chciałem jakoś (mizernie, bo mizernie) zaprotestować i w pierwszej anegdocie (która za chwilę) obsadziłem Władimira Putina w roli negatywnego bohatera. I tu moi drodzy pamiętam, jak przez głowę przeleciała mi lekko niepokojąca myśl – „a jak ktoś z jego otoczenia to przeczyta i doniesie? I mnie jakimś nowiczokiem uraczą?”. Absurdalne? Może, ale mnie zaniepokoiło.
A sama anegdota idzie tak…
Pewnego razu Władimir Władimirowicz Putin poleciał do Stanów Zjednoczonych. Była to trzydniowa wizyta, podczas której ostatniego dnia miał się spotkać z prezydentem Obamą, a wcześniej przez dwa dni jeździł po kraju. Podczas pobytu za wielką wodą cały czas nurtowała go jedna i ta sama myśl: jak to jest, że ten kraj – który ma relatywnie krótką historię, bo tylko dwieście lat – tak mocno się rozwija? Prawie każdy Amerykanin ma wielki dom, wielki samochód, je wielkie kanapki, słowem – wszystkiego mają dużo. Więc – myślał dalej – może podczas spotkania nadarzy się sposobność, aby zadać pytanie, gdzie tkwi sekret tego sukcesu. I rzeczywiście, w trzecim dniu, gdy panowie siedzieli w Owalnym Gabinecie, rozmawiali ze sobą już dobrą godzinę i atmosfera się mocno rozluźniła. Prezydenci poluzowali krawaty, rozsiedli się w skórzanych fotelach i pili drinki. W którymś momencie Putin pyta:
– „Słuchaj, Barack, gdybyś mógł powiedzieć, jak to jest, że wasz kraj tak mocno się rozwija?”
Obama, gdy usłyszał takie dowartościowujące pytanie, rozparł się jeszcze bardziej na swym fotelu i mówi: – „Władimir, tak naprawdę, liczą się trzy rzeczy. I to dokładnie w takiej kolejności, w jakiej ci powiem. Więc, jak chcesz, to sobie zapisz. Po pierwsze – edukacja, po drugie – edukacja, i po trzecie – edukacja. Dam ci przykład.”
– I nacisnął ukryty pod blatem biurka przycisk, wtem w drzwiach pojawił się Joe Biden, który był w tym czasie wiceprezydentem. Obama na niego popatrzył i powiedział:
„Słuchaj, Joe, mam dla ciebie taką zagadkę, spróbuj ją rozwiązać jak najszybciej, bo chciałbym przy jej pomocy wyjaśnić coś prezydentowi Putinowi.
– Jak myślisz, kto to jest – urodziła go twoja matka, ale nie jest to ani twoja siostra, ani twój brat?”
Biden chwilę się zastanowił: „To proste – to ja jestem”.
– Putin na to: „Niesamowite! Co ta edukacja z nimi robi. Ja bym na to nie wpadł”.
Tak mu się to spodobało, że po powrocie do Moskwy też wykorzystał ukryty przycisk. Gdy go nacisnął, zjawił się premier Dmitrij Miedwiediew. Putin rozparł się na swoim fotelu i mówi: „Drogi Dmitriju, taką zagadkę przywiozłem zza wielkiego oceanu. Jak myślisz, kto to jest – urodziła go twoja matka, ale nie jest to, ani twoja siostra, ani twój brat?”.
Nagle zapanowała krepująca cisza, po czym Miedwiediew nerwowo odchrząknął: „Panie Prezydencie, nie wiem, ale dajcie nam trzy tygodnie, a znajdziemy tego obywatela.”
– Na to Putin z nieskrywaną satysfakcją odpowiedział: „Nie znajdziecie, bo to Biden!”.