To był inspirujący warsztat z zakresu storytellingu, prowadzony dla grupy TOP managementu z firmy TCHIBO. Podczas tego spotkania miałem intuicję, pewnie zaraz powiecie – „mało odkrywczą”- zgoda. Była mało odkrywcza, ale musicie przyznać, że nasze życie nie składa się z samych wielkich odkryć. Więc – jak to bywa w tego typu sytuacjach – masz jakieś przeczucie, ale potrzebujesz je sprawdzić, musisz zbadać temat, np. zapytać innych, by uzyskać potwierdzenie dla tego, co już przez skórę czujesz. Więc, słuchając inspirujących i ciekawych story uczestników spotkania miałem intuicję, że ludzi w rozwoju zawodowym nie zatrzymują rzeczy typu: brak wiedzy, czy sprzętu, ale sprawy – nazwijmy je roboczo – głębsze. Faktyczną przeszkodą na drodze okazują się problemy bardziej podstawowe. Tak więc, by sprawdzić prawdomówność mojego daimonionu napisałem do grupy znajomych liderów, menedżerów, by powiedzieli mi, jak owa kwestia wygląda z ich perspektywy. Opracowałem krótką listę i poprosiłem o wybranie trzech kluczowych przeszkód w rozwoju. Mój list zaczynał się tak:

 „Napisz, co powstrzymuje Twoich ludzi przed byciem bardziej efektywnym w pracy lub przed rozwojem. Z poniższej listy wybierz trzy najbardziej prawdopodobne powody. 1. Brak wiedzy merytorycznej (o produkcie, usługach); 2. Obawa przed porażką; 3. Niechęć do zmiany nawyków; 4. Niska świadomość dotycząca znaczenia relacji w biznesie (w zespole, czy w kontakcie z klientem); 5. Niechęć do podjęcia nowych wyzwań; 6. Brak wiedzy marketingowej; 7. Brak umiejętności miękkich (sprzedażowych, pracy zespołowej); 8. Mała motywacja do pracy;  9. Ciągłe powtarzanie tych samych błędów; 10. Brak dobrego wyposażenia stanowiska pracy. Odpowiedziały 94 osoby:


No dobrze – ktoś zapyta – ale dlaczego to wszystko przyszło ci na myśl podczas warsztatów ze storytellingu? Oczywiście, zarzucić mi można pewne zawodowe skrzywienie i powiedzieć: „Temu to wiele/wszystko kojarzy się z tematem story”. Jednak tu nie o moje skrzywienie poszło, ale o dwa czynniki – sytuację i podszept intuicji. Jak już napisałem, słuchałem ciekawych i mądrych historii i nagle zdałem sobie sprawę, że storytelling stwarza niepowtarzalną możliwość oddziaływania na słuchaczy. Daje każdemu z nas unikatową szansę wpływania, o której inne formy pracy lidera, mogą jedynie pomarzyć, bo czy nie jest tak, że wiele z technik menedżerskich  – „motywowanie”, „delegowanie”, „informacja zwrotna”,  w zestawieniu z oddziaływaniem narracji wydaje się dość blada, mizerna, a już na pewno niebywale płytka. A przecież większość z tych narzędzi – z definicji nastawiona jest na rozwój pracownika – w zderzeniu z realiami zdają się być mało efektywne. Ba, niedostosowane do kalibru problemu, z jakim się zmierzą.  Bo jakie echo w świecie słuchacza/pracownika wywoła story lidera, który opowie, jak zmagał się z problemem zmiany lub  jaki rezonans wywoła autentyczna historia o zmaganiu się z jakimś problemem. Zresztą posłuchajcie przykładu ze spotkania, od którego się to zaczęło….

„To będzie o młodym, potwornie pewnym siebie, butnym absolwencie SGH, który postanowił zarobić na giełdzie miliony. Zapamiętajcie proszę te trzy określenia: młody, butny i pewny siebie. To będzie o mnie.

Rok 2007 był dla mnie przełomowy – wtedy poślubiłem kobietę swojego życia. Wtedy też pożegnałem się ze swoim pierwszym pracodawcą i dołączyłem do Diageo, lidera rynkowego w kategorii alkoholi mocnych. Chociaż pracy miałem pod dostatkiem, każdą wolną chwilę przeznaczałem na tematy związane z GPW – newsy giełdowe, wycenę spółek, wykresy świecowe. Wziąłem kredyt na 200 000 PLN (pod zastaw nieruchomości, w której mieszkaliśmy) i zacząłem grać na giełdzie. Moja świeżo upieczona żona miała inne marzenia – chciała, abyśmy wyprowadzili się z 34-metrowej kawalerki w Śródmieściu, gdzie sąsiedzi dostarczali nam patologicznych doświadczeń na każdym kroku i wprowadzili się do większego mieszkania, które moglibyśmy od zera zaprojektować i urządzić po swojemu.

Cóż, byłem wtedy odporny na jej argumenty. Zacząłem grę pełną parą i początkowo nieźle mi szło. Poniedziałek – 4 000 PLN do przodu, wtorek – kolejne 2 000 PLN, do końca tygodnia lekka strata – to nic, per saldo zarobiłem kilka tysięcy w tydzień. Nie jest źle. Tak mijały kolejne tygodnie, szczęście zwykle było po mojej stronie. Pewnego dnia spotkałem się z kolegą, który pracował w jednej z najmocniejszych grup finansowych w Polsce. Dowiedziałem się, że w przeciągu kilku dni w „Parkiecie” pojawi się na pierwszej stronie artykuł o Biotonie, firmie produkującej insulinę. Artykuł ten miał informować o przełomowym odkryciu, które radykalnie zmieni pozycję finansową firmy. Taki lis jak ja nie mógł tego przegapić – kupiłem akcje jednej spółki za ponad 100 000 PLN. Z podekscytowania nie mogłem spać, marząc o przyszłych milionach. Artykuł pojawił się trzy dni po moim zakupie. Jego wydźwięk, choć pozytywny, wcale nie wywołał euforii na giełdzie. Przeciwnie – takich „doinformowanych” jak ja musiała być cała masa i w końcu komuś puściły nerwy na brak reakcji kursu na newsa. Zaczęła się masowa wyprzedaż akcji Biotonu. Tego dnia straciłem na giełdzie przeszło 20 000 PLN!  Cóż, „Kto nie ryzykuje, szampana nie pije” – tak zwykli mawiać starzy hazardziści. Strata mnie nie podłamała. Mnie? Wytrawnego gracza? Postanowiłem szybko się odkuć i zacząłem kupować papiery, które wydawały się perspektywiczne. Pech chciał, że na świecie rozpoczął się globalny kryzys finansowy i wyceny wszystkich spółek leciały na łeb, na szyję….

Wyobraźcie sobie, jak wtedy wyglądało moje życie prywatne. Codziennie kolejna strata, kreska w banku jakoś nie znikała. Negatywne emocje siłą rzeczy przynosiłem do domu. Zero wyjazdów na urlop. Zmiana samochodu? Poczeka! Mój Ford Focus ledwo się ruszał:). Nowy telewizor? Cóż – nie teraz.

Pamiętam ten jesienny wieczór w 2008 roku, gdy pojechaliśmy do moich rodziców na weekend. W przeciągu – relatywnie krótkiego czasu straciłem 150 000 PLN – byłem wściekły na cały świat i miałem wielką potrzebę z kimś o tym porozmawiać. Usiadłem wtedy ze swoim ojcem i opowiedziałem o tym, co mi się przydarzyło. Nie usłyszałem słowa krytyki tylko dwa pytania. Dwa pytania, na które nie byłem gotowy. Pytania, które były przełomem w mojej karierze inwestora giełdowego.

Otóż, gdy on siedział naprzeciw mnie, nachylił się i powiedział: „Maciek, powiedz, czego się nauczyłeś?”. Pamiętam te stalowe oczy, które były ciekawe odpowiedzi. Nic nie mówiłem, gdy padło kolejne, które po prostu zbiło mnie z nóg – „Co zamierzasz z tym zrobić?”
Cóż, nie wiedziałem, co robić. Potrzebowałem kilku dni, aby się pozbierać i wszystko przemyśleć. W końcu do mnie dotarło, że droga między błędem a refleksją idzie zawsze przez obszar bólu.

Zrozumiałem prawidłowość: „błąd – ból – refleksja”. Tak naprawdę miałem szczęście – znaczna część ludzi  nigdy nie dochodzi do tej trzeciej fazy. Kończy na bólu i obwinia innych. Żali się na cały świat i na tych, co wokół. Natomiast to właśnie refleksja powoduje, że idziemy do przodu. To ona pozwala na to, że otrzepujemy się po upadku i wyciągamy odpowiednie wnioski.

Co się we mnie zmieniło od tamtego czasu? Wyszedłem z rynku na długie tygodnie. Przeanalizowałem każdy zakup i każdą sprzedaż papierów. Na giełdzie ważna jest zasada: „Znaj swoje słabości – to one są twoim największym przeciwnikiem”. Podobnie działa to w biznesie. Przez kilka miesięcy wypracowałem sobie metodykę zakupu i sprzedaży walorów dopasowaną do mojego charakteru i apetytu na ryzyko. Postawiłem sobie żelazne zasady, których nigdy nie wolno mi złamać.

Dziś mogę powiedzieć, że tamten czas nie był tylko testem mojej wiedzy ekonomicznej, ale bardziej mojej postawy i dojrzałości. Na początku instynkt samozachowawczy zginął pod naporem buty i pewności siebie. Te 150 000 PLN, które przegrałem, było gorzkim lekarstwem, ale…  pacjent tego potrzebował! Tak naprawdę nic lepszego nie mogło mi się przydarzyć. Dziś, jak mało kto, znam wartość pieniądza i wiem, ile wysiłku stoi za pozyskaniem każdej kolejnej złotówki.

Pamiętacie trzy słowa, które charakteryzowały tego młodego chłopaka? Pewność siebie, buta i nieposkromiony apetyt? Dziś myślę inaczej. Dziś jestem inny, ale nie wiem, czy bym się zmienił, gdyby nie ten pobyt na uniwersytecie życia, gdzie analizowałem przedmiot pt. „porażka – ból – refleksja”.  Jeżeli mogę coś wam zaproponować – nie pozostawajcie na pierwszym i drugim etapie!”