Już po raz siedemdziesiąty trzeci wręczano Złote Globy. Największym zwycięzcą okazał się 69 letni Sylvester Stallone, który został uhonorowany gorącą owacją na stojąco. Otrzymał nagrodę za rolę w filmie „Creed: Narodziny legendy”. Stallone powrócił w nim do swojej kultowej roli boksera Rocky’ego Balboa. Tym razem Rocky jest trenerem, który przygotowuje do walki na ringu syna swego długoletniego rywala.
Dlaczego przywołuję to zdarzenie? Otóż podczas uroczystej gali Stallone powiedział coś bardzo, ale to bardzo ciekawego: „Chciałbym podziękować mojemu wymyślonemu przyjacielowi Rocky’emu Balboa. Był najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miałem”.
Jak dla mnie utytułowany aktor zdradził swój osobisty sekret, a przy okazji opisał pewną zależność, jaka występuje między tym „co myślimy na swój temat”, a tym „co robimy” lub dokładniej „co jesteśmy w stanie zrobić”. Stallone ujawnił coś bardzo prywatnego, bo powiedział, jak widzi się w życiu, jak definiuje siebie i swoje zadania. Mówiąc o „swoim przyjacielu”, wyjawił swoją autodefinicję, o której chciałem przez chwilę…
Chyba nie miniemy się z prawdą, gdy powiemy, że twoja i moja autodefinicja – sposób pojmowania siebie, działa jak wewnętrzny cenzor lub mentor. Cenzor, szepcze ci w głowie – „Nie, tego, to ty nie możesz zrobić”. „Tego nie osiągniesz”. A dobry mentor radzi – „zrób to, bo możesz po to sięgnąć”. Innymi słowy koncepcyjny konstrukt, jaki żywimy w swoim umyśle, moje i twoje pojmowanie siebie, tworzy praktyczny i namacalny efekt – rozwój lub marazm, stagnację lub postęp. Rzuca ci pod nogi kłody, lub inspiruje i przekonuje, że część rzeczy jest możliwych. Co tworzy ową autodefinicję? Pewnie znacie mocno spopularyzowaną historię o wielkim słoniu, który posłusznie chodził za treserem trzymany na drobnym łańcuchu. Ktoś kiedyś zapytał owego tresera: „Dlaczego ów wielki słoń nie zerwie tego drobnego łańcucha?”. Na co treser miał odpowiedzieć – „Widzi pan, on próbował wielokrotnie, ale w swojej młodości i wtedy nie udawało się. Teraz mógłby to zrobić, ale zapamiętał przeszłość, a owa przeszłość kształtuje jego widzenie samego siebie i tego, co może zrobić”. Tyle o genezie autodefinicji. Oczywiście można pytać w jakim zakresie i czy można to zmienić? Ja jednak chciałbym powiedzieć o czymś innym.
Mam takie przeczucie, że cała sprawa nie jest błaha i na pewno jest czymś ważkim dla tych wszystkich, którzy próbują czegoś dokonać, dla tych, którzy chcą coś zmienić, im na pewno przydaje się nowe pojmowanie siebie. Dlaczego właśnie im? Co mam na myśli? Otóż, jakiś czas temu czytałem wywiad z polskim wynalazcą – Januszem Kapustą (K-dron), który powiedział: „Na spotkaniach publicznych zadaję pytanie: „dlaczego Picasso jest ważnym artystą?”. Zapada cisza, więc odpowiadam: „bo odkrył Picassa w sobie, tak jak Chagall odkrył w sobie Chagalla”. Wielki artysta to człowiek, który wzbogaca nas o coś, czego by bez niego nie było. Czy świat to dostrzeże, to zupełnie inne pytanie. Van Gogha żaden bęcwał nie kupił, choć jego dzieła są obecnie jednymi z najdroższych na świecie”. Jak widać wraca do nas myśl związana z autodefiniowaniem siebie, określaniem swojej roli i swoich możliwości. Można by powiedzieć, że większe dzieło, dokonanie, jest tylko konsekwencją tej autodefinicji.
No dobrze, ale jak to wszystko ma się do rozmowy z panią z działu HR? Otóż, prowadziłem kiedyś projekt dotyczący rozwoju umiejętności liderskich przez stosowanie przywódczego story. Po jego zakończeniu spotkałem się ze zleceniodawcą (ową panią z działu HR) i zachęcałem ją do wykorzystania tego pomysłu dla innej grupy menedżerów. Na tą propozycję, moja rozmówczyni odpowiedziała, że raczej nie jest to możliwe. Spytałem o powód, bo wiedziałem, że była bardzo zadowolona z zakończonego projektu. Na co ona – bardzo celnie odpowiedziała – „bo ci menedżerowie wychodząc przed swój zespół, czy podczas konferencji musieliby inaczej się zaprezentować. Musieliby przedstawić się z innej, niż do tej pory, strony”. Bingo! – pomyślałem. Ona ma rację, bo aby przedstawić przywódcze story, trzeba inaczej widzieć siebie, swoje – „co mogę” lub dokładniej: „co my możemy razem”. Na ten czas ich autodefiniowanie pozwala im na cztery rodzaje wypowiedzi w kontakcie z grupą/słuchaczami: 1. Wyjście na środek i z mocą przewijanie prezentacji PowerPoint; 2. Proszenie, jeżeli trzeba – o większą aktywność i zaangażowanie, 3. Stanowczy apel, 4. Dla niektórych – zastosowanie groźby.
Dlaczego tylko te cztery, lub mieszanka tych czterech? Już wiemy – autodefinicja. A można inaczej. Jak? Zacznij od zmiany definicji siebie, co zaowocuje błyskotliwym, przekonującym story. Czego i sobie – w ramach rozsądnej pokory – życzę.