Lata temu pisząc książkę „Prezentacja publiczna. Mów komunikatywnie, oryginalnie, przekonująco” sformułowałem prostą zasadę odnoszącą się do pierwszego zadania mówcy, który staje przed publicznością. Zadania, jakie ma zrealizować w pierwszych 60 sekundach wystąpienia. Otóż, myśl zamknąłem w znajomo brzmiący akronim: „3 x Z” – zainteresuj, zjednaj, zapowiedz.

Już na pierwszy rzut oko widać, że dwa pierwsze „Z” odwołują się do warstwy – by tak rzec – psychologicznej. Chodzi o skupienie uwagi i wzbudzenie ciekawości słuchacza. Natomiast „Z” trzecie ściśle wiązało wstęp z zagadnieniem, które ma być za chwilę omówione. I właśnie dziś będzie o trzecim z braci „Zet”, tym najbardziej merytorycznym – „zapowiedź tematu”. A zrobimy w nawiązaniu do przywołanego w tytule Christiana Andersena.

Otóż, w ślicznym, świątecznym okresie dostałem baśnie, oczywiście znałem je z dzieciństwa,  ale skuszony sięgnąłem po „Królową śniegu” i tam właśnie natrafiłem na bardzo ciekawy pomysł – „zapowiedz tematu”. Mistrz bajkowej frazy napisał tak: „Kiedy bajka się skończy będziecie wiedzieli więcej niż wiecie teraz”. Dobra zapowiedź, pomyślałem. Jest złożona obietnica. Rzucono deklarację, czegoś ciekawego, co za chwilę się wydarzy. Ale – zapyta ktoś – jak to się ma do prezentacji publicznych?

O, ma się w sposób ścisły i jak najbardziej równoległy, bo jak za chwile się okaże w tym właśnie stylu „zapowiadania tematu” idzie o słuchacza i jego sytuację, a mniej o sam temat, czy nasze zagadnienie. A jak napisał nasz Duńczyk „będziesz wiedział więcej, niż wiesz teraz”, czyli… moja i twoja korzyść słuchaczu.

A jeżeli ktoś z nas zechce zostawić taki sposób anonsowania tematu, to za każdym razem stanie przed wymagającym zadaniem redefinicji tzn. innego spojrzenia i przeformułowania swojego zagadnienia, tak aby zawrzeć w nim swojego odbiorcę. A konsekwencja takiego podejścia zaprocentuje tym, że mniej będzie mówił o produkcie, a więcej o wartości jaką daje jego zastosowanie. W samej wypowiedzi krócej będzie o parametrach, a dłużej o tym jak zmieni się sytuacja użytkownika. Słowem zacznie on pracować w myślowym dwutakcie. Takt pierwszy: określ zakres swojej wypowiedzi – „co będę mówił?”, a potem takt drugi odpowiedź na pytania – „jak to pomoże mojemu odbiorcy?”.

W takim nowym podejściu, ujęcie tematu zawsze będzie przefiltrowane przez subiektywny świat słuchacza. A omawiane zagadnienie zostanie zaprezentowane z perspektywy „tu i teraz” publiczności, a więc – tu uwaga, nowy element – ja i moja prezentacja przyjmie formułę… u-sługo-wą. A ja podczas swojego mówienia będę starał się pomóc tym, których mam właśnie przed sobą.

Może, by jeszcze przybliżyć ten styl myślenia dotyczący formułowaniu tematu i samej treści prezentacji, a pewnie i dużo szerzej, bo obszernego zagadnienia „mówienia na forum” (wystąpienia, konferencje, sala wykładowa, etc) odwołam się do ciekawej definicji sprzedaży. Przeczytałem ją lata temu (niestety nie pamiętam autora), a z racji swoje trafności tkwi ona po dziś w mojej pamięci. Oto według jej twórcy „Sprzedaż, to oferowanie czegoś, co pomoże klientowi zrealizować jego cele”, innymi słowy, to narządzie do rozwiązania jego problemu, uchwyt, który pomoże mu sięgnąć po obraną wartość.

No dobrze, zakładam, że ktoś przyjmuje taki kierunek myślenia. Jeżeli tak, to zastanówmy się jeszcze przez moment, co takie podejście jeszcze zmieni w jego retorycznym warsztacie? Uuu, moi mili to „drobne przeformułowanie” to zapowiedź istnej rewolucji, no bo niby to tylko zabawa słowami, ale czy na pewno? Oto naszą uwagę zwrócę tylko na dwie kwestie, które nieuchronnie się wydarzą w życiu takiego mówcy.

  • Pierwsza. Ta, która powoli już się wyłoniła się w naszych rozważaniach, czyli patrzenie na temat w optyce słuchacza, ale co to faktycznie będzie oznaczać w przygotowaniu? Otóż, takie zdefiniowanie zadania – w fazie przygotowania materiału – będzie ciągle zawracało nas w stronę „a czy na pewno to mu pomoże?”, „czy trafiam do jego subiektywnego świata?”. Słowem stale odchodzimy od swojego, bezpiecznego świata – „znam mój temat” (produkt, usługę, idee), a namolnie zmierzamy w jego stronę, w jego realia. I właśnie tam testuje swoje rozwiązanie. Nie ma co, zadanie nie lada – przełamywać grawitacyjne ciążenie ku ziemi. Wychodzić z własnej orbity i by znaleźć się na jego planecie. A w czasie takiej intelektualnej gimnastyki nie raz będzie nas ściągać w dół, czy znosić na boki. Ile to raz zdamy siebie sprawę z miałkości naszej tezy, czy pod nosem, sami do siebie będziemy burczeli „funta kłaków wart ten argument, przecież ma to się nijak do jego położenia”, ale na końcu jest nagroda. Laur w postaci wygranych z konkurencją, pozytywnych komentarzy etc. Ale gdy ów styl wejdzie nam w krew, to za każdym razem, gdy siedzi przy kartce aby gromadzić pomysły to będzie nas ciągnęło do takiego ujęcia tematu, tak jak pijaka ciągnie do niedopitej ćwiartki, czy ćmę do światła. Ale, ale na razie, wśród nas jest zbyt wielu, którzy nie odbyli tej podroży i mówią o rzeczą abstrakcyjnych, perorują o sprawach niesprawdzonych, są nonszalanccy by zakryć mizerię, a brak przygotowania próbują przysłonić werbalnymi aktami nowomowy. Ech…

 

  • No dobrze, dość narzekania, pora na drugą z zapowiadanych konsekwencji. Otóż, na jej trop wpadłem dość niespodziewanie. Przygotowywałem tekst o amerykańskim stylu mówienia i pomyślałem, że pogadam ze znajomą prawniczką, która studiowała na Uniwersytecie Harvarda w tym samym czasie, co (przyznajcie pierwszoligowy mówca) Barack Obama. Rozmowa, którą zainicjowałem dotyczyła próby określenia powodu (czynnika sukcesu) dla którego mówcy amerykańscy cały czas utrzymują się w czołówce listy (polityczni, społeczni, etc.). Szczerze mówiąc spodziewałem się, że Judy opowie o wielu formach i formach gdzie mogą uczyć się tej umiejętności, ale ona zaskoczyła mnie mówiąc mniej więcej tak:

„Wiesz, moja hipoteza jest taka, wszystko, albo bardzo dużo bierze się z podobieństwa języka prezentacji i formy eseju, jakiej jesteśmy uczeni „od dziecka”. W konstrukcji eseju na początku musisz postawić klarowaną tezę, której będziesz bronił w dalszym ciągu swojej wypowiedzi, a w Polsce – jak wiesz – konkluzja jest na końcu”.

To mnie zastanowiło, bo rzeczywiście, czy jest czymś trudnym i bardzo wymagającym, by na wstępie swojej publicznej wypowiedzi ujawnić konkluzję, a potem cały czas pilnować się by dowieść jej prawdziwości oraz ciekawie i rzetelnie ją uzasadniać. A sytuacja odwrotna wniosek umieszczony na końcu wypowiedzi nie ma już takiego waloru dyscyplinującego. Czyli, o czym teraz piszę ma duże znaczenie w fazie przygotowania, gromadzenia argumentów i złożenia całego materiału.

Oczywiści, dodajmy tu dygresyjnie, że są „za” i „przeciw” każdej z dwóch konstrukcji eseju, ale tu chciałbym jeszcze raz zwrócić Waszą uwagę na fakt, że zwerbalizowana na początku konkluzja będzie bodźcem dopingującym mówcę.

 

No dobrze, jeżeli teraz na chwilę moglibyśmy zejść piętro niżej i podać kilka tropów od których można by rozpocząć swoją wypowiedź dotyczącą naszego tematu. Ja zrobię to na swoim przykładzie dotyczącym warsztatów ze storytellingu, a przed Wami zadanie (jeżeli chcesz napisz do mnie swoje przymiarki: biuro@edisonold.yum.pl) opracowania trzeciego Zet do Waszych prezentacji. A więc moje próbki:

„Mój temat to storytelling. Dzięki opanowaniu tej techniki, za każdym razem gdy rozpoczniesz swoje wystąpienia pozyskasz 95% – 100 % publiczności. Sam zaobserwujesz siłę dyskretnego uroku historii. I będziesz mógł mówić do ludzi, który są skoncentrowani.”,

lub:

„Storytelling, to sposób jak w 5 minut szybko odróżnić się od konkurencji, czyli zakończysz spotkanie i będziesz miał pewność o czym twój słuchacz powie swojemu szefowi, gdy ten zapyta „kto jest lepszy?”.

Jak więc widać drobna redefinicja a czyni wielką różnicę.

Zakończenie

No dobrze, ale zapyta ktoś przenikliwy: „A jak przywołany w tytule Andersen wywiązał się ze złożonej obietnicy? Czego Stączku nie zwiedziłeś, a co wiesz teraz?”. Otóż, jak i pewnie pamiętacie, lustro z „Królowej Śniegu”, które rozbiło się na miliony okruchów (i w ten sposób znalazło się w oku Kaja), miało bardzo specyficzną funkcje – czyniło serce lodowatym:

„Lustro, posiadało taką właściwość, że wszystko co było dobre i piękne, a co się w nim odbijało, rozpływało się na nic, coś zaś było brzydkie ukazywało się wyraźnie i stawało się jeszcze brzydsze. Najpiękniejszy kraj wyglądał w tym lustrze jak gotowany szpinak, dobrze ludzie byli szkaradni, albo stali na głowach (…). Kiedy wpadł komuś do oka, tkwiły w nim i wtedy widział wszystko na odwrót, albo dostrzegał tylko to, co było złe (…) odłamek wpadł w serce i wtedy działa się rzeczy okropna, serce stawało się obróbką lodu. Niektóre kawałki szkła były tak duże, że zrobiono z nich okienne szyby, inne kawałki dostawały się do okularów… W powietrzu utrzymywały się okruchy lustra”.

Wielki bajkopisarz okazuje się wnikliwym badaczem i po mistrzowsku opisuje psychologiczną zależność: „Percepcja nastawiona na wady (plus – turbo doładowanie w tym zakresie) powiększanie ich, zawsze zaowocuje zimą w środku”. Bo koncentracja na słabościach, uchybieniach przy pomijaniu pozytywów nieuchronnie rodzi zimę i w konsekwencji, w sercu człowieka (czyli jego centrum) rozrasta się kraina skuta lodem.

Tak, tak moi drodzy, to żelazna reguła. Oto mamy przyczynę, a za rogiem czeka już nieuchronny skutek. Nasza tendencyjna/krzywdząca percepcja, to prosta droga do miejsca gdzie ogarnie nas fala przenikliwego chłodu. Nie ma zmiłuj. Przez jakiś czas ponosisz taki odłamek w oku, a epoka lodowcowa gwarantowana. Proszę o realizm i bez złudzeń. Posiedzisz w „miłym” towarzystwie, które rozkosznie mości się przy oknie (z domieszką owego kryształku) a już czujesz (czujesz?), że skuwa Cię od środka.

Zapyta ktoś: A czy jest rozwiązanie takiej sytuacji? Oczywiście, praca nad tym na co wpada do oka, czyli nad percepcją. Rodzaj dyscypliny, by patrzeć na całość, by zadawać sobie pytanie „Czy aby na pewno?”, „Czy widzę obraz, czy skrawek?”. Co było rozwiązaniem problemu Kaya przeczytajcie sami, ja Panie Andersen wychodzę ubogacony. Była obietnica i jest realizacja – trzecie Zet dobrze wykonane i zrealizowane.

Marek Stączek

Ps. W tym co powyżej chodziło mi by zrobić kontrapunkt, by prezenter, który zastosuje tę zasadę był w ostrej kontrze do sztampowego: „Dzień dobry, Państwu nazywam się Jan Kowalski, dziś opowiem o …”, bo w tym drugim wydaniu nic tu z polotu. Typowa paździerzowa i sztampowa, przewidywalna wypowiedź.