Cenię go. Jest bardzo sprawnym i dobrym mówcą, a że będzie ciut krytycznie, więc… nazwiska nam tu nie potrzeba. Ale musimy opisać sytuację i moment – zdarzenie, tak by na jego podstawie zbudować puentę. Więc, oto ów mówca – zapalony do prezentowanej idei – w połowie swojego wystąpienia chciał porwać za sobą publikę i zaproponował im, aby powstali ze swoich miejsc. Wstało – tak na oko – czterysta osób, czyli wszyscy uczestnicy spotkania. A on zaczyna dopingować ich do tego, by powtarzali na głos pewną frazę. I oto sytuacja przedstawia się tak: On skanduje, oni… cóż, jakoś z boku. On – rozpalony, oni? Zmieszani. Ale, nie daje za wygraną. Nie odpuszcza i walczy dalej – a oni? Coraz bardziej skrępowani sytuacją i wyraźnie zmieszani tym, co dzieje się wokół. On zapalony, oni wycofani. On gorący, oni chłodni. Słowem mamy tu sytuację, do której odnoszą się lecowe słowa, jak to żar jednych ludzi – innych jakoś studzi. Jaka puenta płynie z przytoczonej sytuacji?
Otóż, jeżeli mówca chce razem ze słuchaczem zrobić krok do przodu, jeżeli ma zamiar pociągnąć za sobą publiczność, to nim się za to zabierze powinien zorientować się, w jakim „emocjonalnym punkcie” są jego słuchacze. Czyli, jego zadaniem jest odpowiedzenie sobie na następujące pytanie: „W jakim miejscu, na skali zaangażowania w prezentowaną ideę, jest moja publika?”. I tak, jeżeli większość z nich jest na poziomie średnim lub niskim, to nie ma co zachęcać ich do zachowań, które wiążą się z poziomem wysokiego lub bardzo wysokiego zaangażowania. Ale, jeżeli widać gołym okiem, że kupli ideę, że wierzą w prezentowaną koncepcję, to można pozwolić sobie na stawianie wysokich wyzwań. Wtedy i tylko wtedy zachowanie mówcy będzie adekwatne. Będzie on mógł liczyć na współbrzmienie z publicznością, nie będzie zgrzytu i dysharmonii.
Może podam jeszcze jeden przykład. Jakieś trzy lata temu, podczas konwencji dużego banku miałem wystąpienie dotyczące wiarygodności lidera. Przede mną prezentowały dwie młode Panie. Ich wystąpienie związane było z wynikami badań poziomu przywództwa w organizacji. Po części analitycznej dwie prezenterki chciały zapalić swoich słuchaczy i wyświetliły znany fragment filmu „Braveheart”, gdzie tytułowy bohater, grany przez Mela Gibsona, ma doskonałą przemowę Freedom Speech. Cel owych Pań był czytelny – zainspirować i pobudzić, ale cóż… nikogo to nie porwało! Ba, pasowało to, jak pięść do nosa. Jak przysłowiowy kwiatek do kożucha, ponieważ na skali zaangażowania ów film był bardzo wysoko, a słuchacze tkwili na dole naszej skali. Czyli wracam do puenty, do praktycznego stosowania idei dopasowania się, by przez adekwatne komunikaty uzyskać efekt współbrzmienia i zrobić ze słuchaczem krok do przodu.
Na podsumowanie, pozwólcie że opowiem anegdotę, którą przypomniałem sobie podczas owego wystąpienia. Otóż pewien pastor przemawia w niedzielę Wielkanocną do swojego zgromadzenia. Mówi z pasja i zaangażowaniem, a jego wierni z rezerwą, raczej senni, no… może zmęczeni. Na co on, nieco już zirytowany: „Ludzie, przecież to Wielkanoc, czyli wielka radość. On zmartwychwstał. Grób jest pusty!”. Na co oni: „No tak, ale jednak grób”.
Ps. Na odchodne zostawię wam przepis, czyli praktyczne krok po kroku – jak uzyskać zaangażowanie publiki. Na początku włóż swoją pasję i zmieszaj ją z dobrymi argumentami, potem dosyp świeże przesłanie i dodaj szczyptę humoru. Całość włóż w formę dopasowania do kodu, w jakim odbiera twój słuchacz. Wszystko razem dobrze wymieszaj, a następnie całość włóż do piekarnika – i nastaw początkowo na temperaturę dopasowaną do stanu swoich słuchaczy, a po kilku minutach systematycznie ją zwiększaj. W tym wszystkim pamiętaj na trafne powiedzenie cytowanego już Leca: „Sum sum corda, ale nigdy wyżej głowy”. Czego i sobie życzę.