Nie, nie, to nie przysłowiowa bułka z masłem. Skoro owa, nagle atakująca przypadłość, może zniszczyć nasze plany, utrudnić funkcjonowanie. Niekiedy trwale uniemożliwia wykonywanie ulubionej profesji, to nie można powiedzieć, że jest to przysłowiowa … Czy przesadzam w takim przedstawieniu tremy? Otóż, niedawno przeczytałem wywiad z Izabellą Trojanowską, która m.in. powiedziała: „Nasz zawód ma wiele trudnych punktów, ale najtrudniejszym jest trema. Kilka bardzo zdolnych osób musiało zrezygnować z zawodu, bo nie wytrzymywały napięcia. Trema powodowała, że zapominali tekstu, dostawali arytmię, amok”. Czyli, są ludzie, którzy, tak mocno doświadczają destrukcyjnego wypływu tremy, że rezygnują z wymarzonego zawodu i porzucają ulubioną profesję, zaś większość z nas – mniej lub bardziej umiarkowanie – przypomina sobie o jej istnieniu podczas swoich wystąpień. Proponuje, aby dziś bliżej przyjrzeć się temu zjawisku. Zajmiemy się tremą, biorąc pod uwagę perspektywę intelektualną tzn. zastanowimy się, jakiego rodzaju myśli pojawiają się w naszej głowie, gdy przeżywamy tremę, oraz jakie jest ich natężenie? Oczywiście, samo zjawisko tremy można analizować biorąc pod uwagę aspekt somatyczny, emocjonalny czy wreszcie intelektualny, a każdy z nich, w istotny sposób wpływa na dwa pozostałe, ale my ograniczymy się tylko do wymiaru myśli.

Otóż, osoby przeżywająca termę, doświadczają natarczywości specyficznych „myślowych treści”. W ich świadomości, krążą jak sępy myśli z gatunku: „nie powiedzie mi się”, „oni są źle nastawieni”, „znowu zapomnę o puencie”, „pewnie ktoś zada mi trudne pytanie” etc. Owe obsesyjne twierdzenia nie tylko są dość jednorodne (każda jest jednoznacznie negatywna), ale też charakteryzują się dużą siłą przyciągania, tak, że czasami, graniczy z cudem, by zrealizować prostą podpowiedź – „zacznij myśleć o czymś innym”, „skup się na pozytywach”. Ba, można mieć wrażenie, że nasza uwaga, która jest rodzajem oka, (przez które rejestrujemy wszystko to, co na zewnątrz i wewnątrz nas) hipnotycznie wpatruje się w przedmiot budzący strach i powiększa jego rozmiary! Słowem, położenie człowieka przeżywanego tremę jest dość nieciekawe: jego dawny sojusznik – umysł (zdolność do analizy, biegłość w interpretacji i przywoływaniu faktów) zmienia się w piątą kolumnę. Umysł, który zwykle był dobrym doradcą, teraz nie tylko zawodzi, ale zwraca się przeciwko! Dawny miły domownik staje się cichym wrogiem. I na nic się zdają się rady by przestać o tym myśleć, by zacząć myśleć o czymś innym. Z pewną, zamierzoną przesadą można by powiedzieć, że niektórzy z nas, w czasie przeżywania wysokiego poziomu tremy pogrążają się w czymś graniczącym z natręctwem myślowym. Doświadczają siebie, jako głodnych, którzy …. nie potrafią uwolnić się od myśli o jedzeniu, jako alkoholików, którzy… nie mogą przestać myśleć o piciu.

Co możemy z tym zrobić? Niektórzy radzą, by wzorem Barona Münchhausena, który gdy wpadł w bagno i zaczął tonąć, chwycić się ręką za włosy i siłą własnych mięśni wyciągnąć z grzęzawiska. Ale z praktyki wiemy, że ciągłe powtarzanie sobie: „nie denerwuj się, będzie dobrze, nie denerwuj się…” przypomina bardziej psychologiczny efekt białego niedźwiedzia („Nie myśl o białym niedźwiedziu”), w sumie do niczego nie prowadzi, a jedynie wzmacnia negatywny wpływ tremy. Jednak, nie bądźmy tu fatalistami. Większość z nas jakoś daje sobie radę z tremą i potrafi częściowo, lub zupełnie nad nią zaoponować. Przykład? W ostatnim tygodniu, gdy prowadziłem warsztat dotyczący wystąpień publicznych, poprosiłem uczestników o to by podzielili się własnymi pomysłami na to, jak radzą sobie z tremą. Jedna z Pań opowiedział jak pomógł jej szef (profesor medycyny) podpowiadając proste rozwiązanie. Otóż, powiedział jej tak: „Pani Magdo, niech pani popatrzy na swoich słuchaczy jak na zwykłych ludzi, którzy – zapewniam panią, bo ich znam – borykają się takimi samymi problemami jak ja, czy pani. Oni mają dzieci, które czasami im dokuczają. Mają małżonków, z którym się kłócą. Maja swoje słabości i mocne strony – tak jak ja, czy Pani”. Potem pani Magda relacjonowała, jak pierwszy raz zastosowała ów pomysł: „Popatrzyłam na moich słuchaczy w ten sposobów i stwierdzałam, że jesteśmy równi. Jesteśmy faktycznie tacy sami i wtedy zauważyłam, że moje emocje opadły. Teraz ten sposób wykorzystuje, gdy tylko pojawia się napięcie związane z tremą”. Inny uczestnik powiedział, jak panowania nad tremą nauczył się w szkole muzycznej, gdy miał pierwsze koncerty. Opowiedział o tym jak jego profesor poradził mu, by nie przejmował się drobnymi wpadkami, bo: „Dziewięćdziesiąt procent słuchaczy nawet tego nie zauważy, a pozostałe dziesięć, wie jak trudny jest ten utwór i potrafi rozumieć, że coś nie wychodzi”. I ostania podpowiedź, z tego samego gatunku zalecana przez nieocenionego nauczyciela publicznego przemawiania Dale Carnegie. Podpowiadał on – cytuje z pamięci – „gdy staniesz już przed publicznością, wyprostuj się, obejmij ją swoim spojrzeniem, potem uśmiechnij się i pomyśl – to są twoi dłużnicy!”.

Dlaczego te trzy sposoby przynoszą pewne rozwiązania i nie prowadzą nas w stronę efektu „polarnego niedźwiedzia”? Po pierwsze, każdy z nich dokładnie zaleca, by dokonać „operacji” na określonej treści myśli – tzn. wyobrażeniu o słuchaczach, czy o sytuacji wpadki. Po drugie – proponuje nam, by ów obraz słuchacza urealnić (przykład pani Magdy), ocieplić (przykład koncernu), czy pomniejszyć (rada Carnegiego). W tych sytuacjach, słuchacz, którego postrzegaliśmy, jako większego stał się nam równy, wszechwiedzącego sprowadziliśmy na nasz poziom, czyli na nowo staje się on członkiem rodzaju ludzkiego. Po zastosowaniu takiej recepty okazuje się, że stajemy obok grupy naszych słuchaczy i każdy z nich ma po 176 cm, a niektórzy są nawet niżsi. Myślimy sobie, oni są tacy jak ja! Co uzyskujemy stosując taki sposób? Otóż, obiektywna ocena słuchaczy, zatrzymuje produkcję nierealistycznych scenariuszy na ich temat. Poprzez to zyskujemy większą pewność siebie, a to, obniża napięcie związane z wystąpieniem.

Ale mogę też podać przykład odwrotny, to znaczy taki, gdzie brak zapanowania nad negatywnymi myślami, destrukcyjnie wpływa na mówiącego. Kilka lat temu zostałem poproszony o wystąpienie dotyczące tematu kreatywnego myślenia dla menedżerów TVNu i Onetu. Od zleceniodawcy otrzymałem informacje, że słuchacze są bardzo wymagający, że wcześniej zapraszani byli goście z „najwyższej półki” (ostatnio prof. P. Zimbardo), że czasami potrafią na bieżąco śledzić treść prezentacji i sprawdzać w sieci podawane informacje, a potem głośno oponować. Ech… wiele tego do głowy sobie nabrałem. I…? Dzień, a raczej noc przed wystąpieniem (w ładnej sali Złotych Tarasów) krążyłem po ulicach jak ćma. Nie potrafiłem zasnąć. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Fale niepokoju przetaczały się przez moją głowę. Powód? Nie urealniłem obrazu słuchaczy. Pozwoliłem na rozwój nierealistycznego scenariusza. A przecież … temat znałem bardzo dobrze. Mówiłem o swojej książce z zakresu kreatywnego myślenia, czyli, wszystko od A do Z wiedziałem, na wylot i w te i z powrotem, ale mimo wszystko byłem… mocno wstrząśnięty i mocno zmieszany. Jak mi poszło? Zobaczcie sami: http://www.youtube.com/watch?v=cpVIhzsCF-I