„Wszystko powstaje i upada wraz z przywództwem” – przysłowie amerykańskie Jeżeli pisanie bloga podobne jest do spaceru po plaży, gdzie co pewien czas można natknąć się na kolorową muszelkę, to pierwszego maja nasz Bałtyk sprezentował mi okazję nie lada. Ech, cacko godne złotej szkatuły i najwyższej półki…
Poniższy tekst będzie łatwiejszy w odbiorze po obejrzeniu urywku wystąpienia Leszka Millera.
Oto jeden z lepszych, bardziej wyrobionych, tych z dużym stażem i bogatym retorycznym doświadczeniem stanął przed 20-tysięcznym tłumem i mówił z zaangażowaniem. W jego głosie słychać było pasję. Całym sobą dowodził, że wierzy w swoje słowa. Ba, dałby z siebie drzeć pasy za równość, za dostatek, za solidarność, a los ubogich i bezrobotnych jest mu tak bliski, jak los jego własny. I tak podczas swojej płomiennej mowy, co rusz oskarżenia ciężkie w stronę władzy miotał, a swej publice solenne dowody przedkładał, aż nagle coś zgrzytnęło. Jakiś chrzęst straszny. Złowróżbny szczęk i nagle… cały pędzący mechanizm zatrzymał się. Prująca maszyna w ziemię na metr się wryła i oto nasz mówca wątek stracił, pobladł. Myśl kolejną zapomniał, aż w oczach mu pociemniało i kolorowy świat przed nim zatańczył. Ale w geście ostatecznym, lekko się w tył odchyli pytając: „Co dalej?”. Jednak niefortunnie pytał. Jego szept o sitko mikrofonu się otarł i zwielokrotnił błagalną prośbę w złowieszczy głos. Dwa słowa do niebotycznych rozmiarów podniósł i ową cichą prośbę: „Co dalej?”, nagłośnił. Ale, moi mili, na tym nie koniec! Oto co widzę, już na łeb na szyję, na złamanie karku pędzi w przepaść, bo sufler, który tuż obok stoi (ten, co miał nieść pomoc), cherlawy młodzieniec o licu jak niewiasta, owo pachole słowo skrzydle podaje i mówi do naszego męża opatrzności: „Praca ważniejsza, niż zasiłki”, ale… o zgrozo! Zmęczone ucho nie uchwyciło wyczekiwanej podpowiedzi. Nie chwycił nasz bohater wyciągniętej dłoni i nie wie, że praca ważniejsza niż rynek, że praca wyższa niż dobra. Niby coś wie, coś mu się kołacze, że rynek, że praca… Ale co rynek?, co praca? – Nic się do przysłowiowej kupy nie składa.
Ale nagle, co widzę? Jest nadzieja! Szansa się rodzi! Nasz bohater z kolan powstaje. Raz jeszcze dźwięk z siebie wydobywa i swoją prośbę ponownie do suflera kieruje: „Co dalej?” – pyta. Ale ach, nasza tragedia litości nie zna. Próżno w niej szukać pociechy, próżno wsparcia wypatrywać dla tych, co na polu chwały giną. Oto wszystko sprzysięga się przeciw bohaterowi. Już zły los nań żelazne sidła zastawia i lekkim zefirkiem podpowiedź chytrze w czarne sitko kieruje. I znowu, zgromadzony tłum słyszy błaganie naszego herosa: „Ale co dalej?”.
I tak oto moi mili było to w dzień pierwszomajowy. A przecież nic tragedii nie zapowiadało, bo i ludzie dopisali, i nagłośnienie dobre, scena jak się patrzy, żona koszulę uprała, aura nienajgorsza. Na dodatek, zdolny sufler z trzema kartkami straż przeciw niepamięci trzymał… Nic, nic nie wróżyło upadku, a jednak…
Puenta. Można by ręką machnąć i całą sprawę skwitować mówiąc: „zdarza się”. Można by, bo i długi weekend, a więc pewne rozprężenie, do tego trudna część wystąpienia, gdzie po wiwatach tłumu trzeba zgrabną frazę odtworzyć we wcześniej przygotowanej formule. Można by, ale jednak… nie dostoi (sic!). Nie można z jednego podstawowego powodu – osoba, która pretenduje do roli przywódcy (tu partii, czy szerzej – ruchu politycznego) musi mieć pewne frazy nie tylko w głowie, ale i w krwioobiegu. Owe „słowa-klucze” winny być w jego DNA, bo przywódca jest tym, który nadaje ton. Ton, który inni mają podchwycić. On wyznacza kierunek, oni mają tam zmierzać.
Przypominam sobie jak kiedyś wybitny polski intelektualista Antoni Kępiński w eseju pt.: „Psychopatologia władzy”, napisał: „Władca musi się liczyć z tym, że jego sygnały (słowa, gesty, grymas twarzy itp.) będą powtórzone”. – W tym nieszczęsnym przypadku, w omawianej przez nas sytuacji możemy zadać pytanie, co niby mogło by zostać powtórzone? Co ma byś skopiowane, zwielokrotnione, wcielone, skoro sam lider ma problem z powtórzeniem!?
W tym miejscu dochodzimy do pewniej konkluzji, która nawiązuje do tytułu tego wpisu. Myśląc (w kategoriach psychologicznych) o przywództwie, można by powiedzieć, że ktoś, kto stoi na czele grupy powinien mieć na sobie wytatuowaną filozofię danej organizacji, ruchu, czy stowarzyszenia, którą emanuje podczas wystąpienia. Czy przesadzam? Proszę przypatrzeć się dowolnej prezentacji Steve’a Jobsa. Bez trudu można z nich wyczytać kluczowe hasła: „tworzenie i pasja”. Równie klarownie z przemówień Martina Lutera Kinga wyłaniały się : „wolność i równość”. Lider – przywódca przyodziany jest w cel, misję, program grupy, której przewodzi.
Słuchając wystąpień Jobsa, czy Kinga nie muszę bawić się w uprawianie mozolnej egzegezy, by po długich badaniach odkryć kluczowe przesłanie. Nie muszę z lupą studiować całości, aby odnaleźć hapax, na którym opiera się cała istota.
Dlatego też dzisiejszy spacer po plaży kończę wypisaniem recepty dla Leszka Millera: „Zalecam konsultacje u mojego pastora, wielebnego Krzysztofa Zeręby – rozmowę nie tyle duszpasterską, co dotyczącą przywództwa”.
PS. A całość – bez zająknięcia – powinna brzmieć tak, powtarzajcie za mną: „Żeby praca była ważniejsza niż rynek. Żeby obywatel był ważniejszy niż władza, aby równe szanse były ważniejsze niż urodzenie. Aby młodzi Polacy przestali szukać miejsc pracy w Berlinie, czy Londynie”.