Wracam do książki Jacka Hugo-Badera pt.: „W rajskiej dolinie wśród zielska”. W jednym miejscu, autor opisuje sytuację, jak do jednostki wojskowej (rzecz dzieje się w ZSRR) przyjechał oficer polityczny i korzystając z okazji wygłosił do grupy 300 żołnierzy czterdziestominutowe przemówienie. Całe clou owej historii leży w tym że: 1. ów pryncypał, sądząc, że to mikrofon mówił do… wiatromierza! oraz 2. żaden ze słuchaczy nie zwrócił mu uwagi.
Czyli, mamy tu do czynienia z sytuacją, w której informacja zwrotna nie dociera do osoby wykonującej daną czynność. Nie dociera, bo ryzyko jej przedstawiania, koszt ewentualnych konsekwencji jest zbyt wysoki. W życiu organizacji można znaleźć wiele podobnych sytuacji, ja przytoczę tylko dwie.
Pierwsza. Uczestniczyłem w konferencji, gdzie wystąpienie miał dyrektor reprezentujący międzynarodową firmę doradczą. Oczekiwałem, że powie coś nowego, inspirującego, ale już po pięciu minutach zorientowałem się̨, że odgrzewa, przysłowiowe stare kawałki. Po prezentacji odwiedziłem ich stoisko i właśnie tam czekało mnie najciekawsze… Oto przychodzi ów prelegent i pyta swoich ludzi: „No i jak mi poszło?”. Na co w odpowiedzi słyszy: „Było świetnie, szefie!”, „Dobry spicz”.
No cóż, kolego – pomyślałem – do ciebie nie dociera już prawdziwa informacja zwrotna, bo dookoła pracują już kopacze fosy. Oni to pieczołowicie i z twoim błogosławieństwem, oddzielą cię od realiów. Powolutku wyżłobią mały rowek, a potem będą sondowali twoje reakcje – gdy będzie pozytywna, z czasem ów rowek zmienią w rów. Potem dodadzą palisady, dostawią murek, który z upływem miesięcy zmieni się w solidny mur. Oddzielą cię od prawdziwej informacji zwrotnej.
Podczas pewnego warsztatu opowiadałem tę historię, na co jeden uczestnik przerwał mi i skomentował: „To nie kopacze fosy, tylko aniołowie zagłady”. Trafne.
Warto pamiętać, że ludzie który są od nas zależni ryzykują podając nam informację zwrotną. I niestety, dość często za powiedzenie tego, co myślą, są dotkliwe karani, więc… wybierają bezpieczeństwo i przetrwanie. I tak oto: rodzi się, rozwija, a następnie bujnie kwitnie podwójna rzeczywistość: ta oficjalna – „to, co się mówić powinno” i ta faktyczna – „to, jak jest rzeczywiście”, a nasz prezenter? Cóż, siedzi w twierdzy z głęboką fosą.
Drugi przykład będzie pozytywny. Lata temu miałem wystąpienie dotyczące kreatywnego myślenia dla pracowników Funduszu Inwestycyjnego Pioneer. W tym czasie zarządzał nim Zbyszek Jagiełło (obecny prezes PKO BP), który podczas tego spotkania miał otwierające wstąpienie. Wcześniej, umówiliśmy się, że jego prezentację poddam ocenie.
Po konferencji, karnie przyjeżdżam do siedziby Pioneera, a Zbyszek zaprasza dwóch młodszych członków zarządu, żeby w ich obecności dokonać oceny jego wystąpienia. Dodam tylko, miał pełną świadomość, że będę mówił o plusach i minusach jego prezentacji. Cóż, z taką odwagą (jeżeli chodzi o przyjmowanie informacji zwrotnej) jeszcze się nie spotkałem, a rzecz działa się dobre piętnaście lat temu. On tworzył klimat, gdzie feedback był czymś pożądanym.
Puenta. Czasami rzeczywistość składa się tylko w dwa scenariusze: albo dajemy ludziom mandat do mówienia, albo pozostaje nam wiatromierz. Tertium non datur.
A dla tych z nas, którzy wybierają opcję nr 2 podaję link do producenta wiatromierzy.
Marek Stączek (osobisty przeciwnik wiatromierzy)