Wyspiański w swoim „Weselu” zastosował narracyjny zabieg, który pozwolił mu mieszać światy. Do bawiących się weselników przychodzili zmarli, aby prowadzić z nimi ważne rozmowy. Idąc tym tropem, wykorzystam ten sposób, by rozwinąć historię z warsztatów ze storymanagementu:

„To był początek mojej kariery na stanowisku przedstawiciela medycznego, pojechałem na konferencję jaką organizowała nasza firma. Po serii wykładów i prezentacji przyszedł czas na relaks, siedzimy z chłopakami w jacuzzi i zaczynają się rozmowy.

Pierwszy: „W zasadzie to nie ma sensu, żeby wychodzić z domu, wystarczy co jakiś czas zadzwonić do lekarza”. Drugi: „Tak jest, prowadzenie prezentacji to zmarnowany czas”, na co trzeci dopowiada: „Jedyne na co trzeba uważać, to żeby szef, albo ci z marketingu nie połapali się co faktycznie robimy”.

I teraz, lecimy Wyspiańskim. Wyobraźmy sobie, jak do owego towarzystwa dosiada się pani w staromodnym stroju kąpielowym. Nikt inny, jak „żelazna dama” – Margaret Thatcher, nawiązuje do rozmowy i wtrąca swoje ulubione powiedzenie:

„Uważaj na swoje myśli, bo stają się słowami, uważaj na słowa, bo stają się czynami, uważaj na czyny bo staną się charakterem, uważaj na charakter, bo stanie się twoim losem” a potem odwraca się i odchodzi.

 

Dlaczego ta postać?  Ano dla tego, że żaden z owych, z długim doświadczeniem (sprostujmy – „nie doświadczeniem, ale stażem”) nawet nie zdawał sobie sprawy, że obecnie siedząc w ciepłej bali lekko pstryknął w jeden z klocków domino, a ten wyzwolił łańcuchową reakcję. Co mam na myśli? Nie muszę wyjaśniać, zrobił to ów prezentujący mówiąc dalej tak: „Jaki był ich dalszy los? Na przestrzeni dwóch lat każdy z nich stracił pracę, zostali zwolnieni za słabe wyniki”.

Każdy z nich w pewnym momencie utracił wpływ na rzeczywistość w której pracował. Owi trzej muszkieterowie nie doświadczali poczucia sprawstwa w trakcie prowadzenia rozmowy z lekarzami. Widzieli, że ich działanie nie przynosi efektu lub jest on mizerny, a na pewno nie taki jaki sobie założyli.

W opisie owych dżentelmenów nie można założyć skrajnie negatywnej oceny ich postawy. Nie możemy przypuszczać, lub jest to przypuszczenie mało prawdopodobne, że to czystej wody przykład abnegacji i obojętność na to, jak im idzie w robocie. Nie można przyjąć takiej hipotezy, ponieważ każdy z nich, kilka, jak nie kilkadziesiąt (set?) razy, w swoich myślach przewijał mroczny i dławiący scenariusz: „A co z moim kredytem?”, „Co będzie, gdy nadal nie będę miał wyników w sprzedaży”, „A jak zabiorą mi firmowy samochód, telefon i pakiet medyczny?”. Potrzeba życiowa przynaglała ich, a mimo to nie dawali sobie rady.

Wreszcie, analizując ich przypadek nie powinniśmy być, aż tak niesprawiedliwi, wręcz małoduszni (sic!) suponując, że to cyniczni gracze, którzy wykorzystują firmę do momentu, aż sprawa się nie wyda. Nie, nie – to ludzie o których opowiada anegdota, jak to wampir synek i ojciec idą przez cmentarz i w pewnym momencie pierwszy pyta drugiego:

– „Tatusiu, a dlaczego my nie jemy ludzi zmarłych?” na co ten drugi odpowiada: „Synku pamiętaj, człowiek z gruntu jest zły”. Owa ojcowska hipoteza nie daje się tu utrzymać w tej sytuacji.

Mam tu ciepła balię i czterech dialogujących mędrców, trzech upuściło już gardę, odłożyło broń i to jest objaw, ale jaka przyczyna? Jaki jest powód owego stanu rzeczy? Niewątpliwe widzimy tu wynik, ale zapytajmy też o źródło. Możemy rozsądnie założyć, że ich początkowa wola walki i entuzjazm, jaki towarzyszył im w pierwszym okresie zatrudnienia niepostrzeżenie zmienił się w poczucie braku wpływu, które zaowocowało cynizmem, a ten jak wiadomo jest dzieckiem rozczarowania i rezygnacji.

Przyjrzyjmy się na moment owej toksycznej rodzicielskiej parze. „Rozczarowanie” nosi w sobie rys goryczy, która związana jest z niespełnionymi oczekiwaniami plus: świadomością poświęconego na coś czasu, plus zużytej energii plus cierpką konstatacją – „Nic mi nie wychodzi – jestem kiepski”. Drugim, z feralnego związku jest „rezygnacja”, czyli ruch wsteczny. Zwinięcie się i powolne, ale systemowe wycofywanie z pola.

I to właśnie, w takim środowisku domowym wyrasta, raczkuje, a potem staje na nogi dorosły cynizm. Czasami jest jadowity. Czasami wojujący-sarkastyczny lub, łagodny-ironiczny, taki ciut pogodny, ale zwykle wycofany z „tu i teraz”, biorący rozbrat z akcją i realnym życiem.  Zapyta ktoś, a gdzie się spełnia? Gdzie swoje skrzydła rozwija? W balii moi drodzy! W męskich rozmowach o niemocy. W nieustannym hamletyzowaniu oraz prątkującym defetyzmie. Tam właśnie pływa, jak przysłowiowa ryba w wodzie nasz niepłodny cynik. Kończąc tę gorzką dygresję – tak, czy siak wolno wciągnąć na maszt białą flagę, która jest przejawem poczucia przegranej na polu walki. Jest konstatacja – doświadczam swojej bezradności więc „nie ma sensu jeździć na spotkania”.

Wróćmy do bąbelkowej kadzi, gdzie płynie krzepiący dialog, bo oto do naszej czwórki dosiada się kolejna osoba.

Wytworny pan powszechnie znany z pewnego natręctwa. Wszystkie samochody maluje na czarno, a że jest majętny i jako pierwszy produkuje je na masową skalę, więc zabejcował ich sporo. Na scenie pojawia się Henry Ford. Przysiada się i dorzuca zadanie: „Jeżeli twierdzisz, że możesz i że nie możesz, w obu przypadkach masz rację”. Odwraca się i znika.

Okazuje się, że od tego jak definiujemy nasze „mogę” zależy to, co osiągniemy, gdzie dojdziemy.

Jak to rozumieć? Otóż ów dyrektor, który opowiadał swoją historię dokładnie odpowiedział na to pytania pod koniec swojej prezentacji: „Obserwując rozmowy z lekarzami zauważyłem, że są to dość typowe i przewidywalne spotkania. Dodatkowo – odkryłem że „to nie ja mam karmić ich tabletkami, ale oni mają robić to względem przychodzących pacjentów. Pamiętam moment jak zacząłem ich wypytywać w jaki sposób zachęcają do naszego leku. Okazało się, że kiepsko to robią, a większość z nich tego nie potrafi. Co zrobiłem? Podsunąłem im pomysł na to jak przeprowadzić taką rozmowę, trzy proste zdania. Potem już tylko pilnowałem by je pamiętali i stosowali”.

Z całej przytoczonej historii płynie kilka wniosków.

  • Pierwszy, który można zaadresować do konsultantów i handlowców. Utratę poczucia wpływu na okoliczności można zmienić ucząc się, jak podczas rozmowy/prezentacji stosować story. Jedna z pierwszych rzeczy jaką zaobserwujemy u osób które zaczynają praktykować ten styl jest odzyskanie wpływu na przebieg i efekt spotkania.
  • Drugi to myśl skierowana do Zarząd/grupy zarządzającej. Raczej nikły wpływ uzyskujemy podczas konferencji, szkoleń skoro pracownicy w nieformalnych rozmowach twierdzą, że „się nie da i nie można bo …”. A w spontanicznych rozmowach ludzie ujawniają to, co faktycznie myślą i w co wierzą. Nie dzieje się to w trakcie oficjalnych spotkań w których zakładają, że ich opinia może przełożyć się na…, na wiele może się przełożyć.
  • Trzeci – marketing. Warto pamiętać, że jednym z głównych odbiorców naszej pracy są handlowcy i przedstawiciele. To oni niosą opracowane przez nas przesłanie dalej. Jeżeli ich nie pozyskamy cała para idzie w gwizdek, a może dokładniej w: kolorowe ulotki, plakaty, materiały promocyjne, wszystko to, co zgrabnie można nazwać gwizdkiem.
  • Czwarty – dział HR. Jak faktycznie wpłynąć na atmosferę w firmie i przejść od narzekania do inspiracji, od pozorowania działań do proaktywności? Kierunkiem jest tworzenie „kultury pro”, a przestawienie zwrotnicy zaczynamy od momentu, którego nie można podważyć. W formie story mówimy o tym co się udało, jakie działania zakończyły się powodzeniem, wówczas inni uzyskują wiedzę oraz inspirację.

Nazywam to punktem podparcia – nagle w świecie bierności, przekonania, że „się nie da” pojawia się historia z życia jednego z nas, rzecz którą trudno zakwestionować (bo się wydarzyła), której trudno się oprzeć (bo jest inspirująca), o której nie sposób nie myśleć (bo pobudza emocje), którą trudno zlekceważyć (bo pobudza i wciąga).

I wtedy nagle owa kadź w której pławiło się czterech, zamienia się w miejsce zachęty, wzmocnienia i edukacjiFilozoficzny dialog o niemocy zmienia się w pogawędkę o sposobach i  możliwościach – a to, to to, to już moi mili rewolucja kulturowa, a tylko dodam tak właśnie wpływa na kulturę organizacji.

Na marginesie wtrącę obserwację, całkiem niedawno byłem w dużym banku, gdzie w holu głównym wywieszono dużą i bardzo ładną grafikę dotyczącą czterech wartości jakie są promowane w tej organizacji. Pomyślałem, to chyba najgorsza rzecz jaka może się wydarzyć gdy przesłanie o kulturze, coś co ma ludzi inspirować zmienia się w dekorację. Ozdobą, a nie centrum, dodatkiem, a nie punktem odniesienia.

Ale, aby nie kończyć w minorowym nastroju podsuwam historię, opowiedzianą na tym samym szkoleniu polecam wpis: 

Gdy nie idzie ci sprzedaż to… >>>

zdj. The Telegraph, Irish Central