Odwołując się do przytoczonej historii sięgnijmy po sytuację, kiedy to w umyśle twojego rozmówcy/słuchacza (klient, podwładny, szef, etc.), dany temat zamknięty jest w prostym i niezbitym równaniu:

• „to, co myślę o dany temat” = „prawda”,

• „moje przekonanie w tym zakresie” = „takie są fakty!”.

Zwykle takiej postawie towarzyszą dwie, wierne bliźniaczki. Pierwsza – mocne, subiektywne przekonanie „nie mam tu cienia wątpliwości”. Druga – pewność, co do rozumienia danej kwestii lub, po prostu – przywiązanie do jakiegoś poglądu/stanowiska.

Oczywiście, w momencie naszej prezentacji taka sytuacja to wyzwanie i dość, często próbujemy przeforsować swój punkt widzenia ilością podawanych argumentów, wzajemnym przekonywaniem się, co w konsekwencji powoduje okopanie się dwóch stron w swoich stanowiskach, i na jakiś czas pogorsza wzajemne relacje. Ale przecież, można postąpić tak, jak na załączonym obrazku i zastosować STORY. A tu fundamentem, który daje nadzieję na porozumienie jest poczucie autonomii słuchacza w podejmowaniu decyzji. Rozmówca nie czuje nacisku z naszej strony, ma przeświadczenie o tym, że samodzielnie dochodzi do określonych wniosków na podstawie treści jaką niesie historia.

Puenta?

STORY to sztuka przekonywania, bez przekonywania, rodzaj aksamitnego wpływu.

PS Jak się tego nauczyć? Zapraszam do obejrzenia 10 odcinków filmu „Skuteczność storytellingu, czyli… o sztuce przekonywania, bez przekonywania”.