Ronald Reagan
Pewnie każdy, kto zajmuje się prezentowaniem czy mówieniem na forum powinien obejrzeć film, który właśnie wszedł do kin pt. „Reagan”. Samą produkcję potraktuję tu raczej jako punkt startu do myślenia o stylu „Wielkiego Komunikatora” (jak był nazywanym czterdziesty prezydent), niż będę analizował jego treść, czy też wchodził w zagadnienia artystyczne.
Raczej, skoncentruję się tylko na dwóch punktach. Po pierwsze – poczuciu humoru Reagana, które było znakiem rozpoznawczym jego wystąpień i po drugie pracy z osobistym ghostwriterem.
Jednak nim o tych dwóch punktach, to na początek muszę podzielić się pewną obserwacją.
Otóż, w mojej ocenie „kultura mów publicznych” jaką możemy obserwować w Stanach Zjednoczonych jest na dużo, naprawdę dużo wyższym poziomie niż to, co obserwujemy w Polsce czy szerzej, naszej Europie (dodajmy… kolebce retoryki).
Za potwierdzenie tej tezy wystarczy sięgnąć po dowolne, losowo wybrane wystąpienie dziewięciu (z odwodzących nasz kraj) prezydentów USA, a stwierdzimy, że każde z nich jest na wysokim poziomie. Zresztą, wyznam wam osobiście, że nigdy podczas wystąpień polityków polskich nie poczułem dumy z bycia Polakiem, a ów stan – zupełnie nieoczekiwanie – wywołał we mnie jeden z nich.
Drugi argument potwierdzający moją obserwację „o wyższości”, to narodziny i zawrotny rozwój platformy/społeczności TED, gdzie możemy słuchać bardzo dobrych prezentacji. Dodajmy tylko, że ów fenomen narodził się nie gdzie indziej, a za Wielką Wodą, dlaczego nie na Starym Kontynencie?
I wreszcie argument trzeci. Amerykanie, to naród który wciąż opowiada innym oraz sobie swoją historię, misję, korzenie. Możesz być człowiekiem, który nigdy nie był w Stanach, ale ich opowieść na pewno już kilka razy słyszałeś.
Przywołuję tą obserwację tylko dlatego, by podkreślić, że w tym społeczeństwie żywiona jest wiara w formę jaką jest publiczne wystąpienie. Amerykanie wiedzą, że za pośrednictwem wygłaszanej mowy można naprawdę wiele zdziałać, ergo sytuacja prezentowania do dużej grupy odbiorców to szansa i dość wyjątkowe momentum. A tylko takie przekonanie może nas poprowadzić do: primo – wysokiej jakości w tym zakresie, secundo – sprawczości w kontakcie z publiką oraz tertio – dobrych rezultatów w tej dziedzinie.
Natomiast u nas, można odnieść wrażenie, że tą aktywnością rządzi zupełnie inna filozofia: „Mam rzutnik. Mam slajdy. Wstydu nie mam, więc … jestem gotowy. Mogę prezentować!”.
Jak przypuszczam, bez tego wyjaśnienia dalsza część mojego wpisu byłaby nie tylko oderwana od kontekstu, ale też (co pewnie ważniejsze) pozbawiona podstawy, czyli odpowiedzi na pytanie – skąd to wszystko się bierze?
Po tym wstępie pora na dwa wspomniane punkty.
- Współpraca z ghostwriterem
W filmie pokazano kilka momentów ilustrujących współpracę Reagana ze swoim ghostwriterem – Kenem Khachigianem. Od momentu poznania się przed domem państwa Reaganów do czasów, gdy ten drugi ogląda transmisję telewizyjną podczas, której Prezydent mówi przygotowaną przez niego, słynną mowę przy Bramie Brandenburskiej: zobacz video >>>
No dobrze, ale kim jest ghostwriter? Często powtarza się, że sama nazwa tej profesji pochodzi od połączenie dwóch słów: „ghost” oraz „writer”, czyli „duch” i „pisarz”.
W takim układzie ghostwriter to „autor widmo”. Osoba, która pisze na zlecenie: książkę, wiersz, teksty piosenek, czy mowy dla kogoś innego, jednocześnie zrzeka się praw autorskich, a za autora podaje się zleceniodawcę. Jak więc widać w takim ujęciu faktyczny twórca zawsze pozostaje nieznany.
Jednak życie wymyka się tej definicji i wiadomo… jest/było, że ważniejsze mowy Reagana były przez kogoś pisane oraz kto był ich autorem. Co więcej, sam doradca Reagana pisał o tej współpracy i definiował tajemnicy sukcesu swojego klienta tak:
„To, co uczyniło go Wielkim Komunikatorem, to determinacja Ronalda Reagana i jego umiejętność edukowania słuchaczy, ożywiania swoich idei poprzez stosowanie ilustracji i obrazów słownych, aby jego argumenty były żywe dla oka umysłu. Krótko mówiąc: był Nauczycielem Ameryki”.
Pozwólcie że na chwilę rozwinę wątek dotyczący pracy takiej osoby.
Dla mnie to bardzo ciekawa forma kontaktu, bo to nie szkolenie, nie warszat z grupą uczestników, a praca 1:1.
Praca, którą charakteryzuje kilka składowych. Otóż, osoba która się do ciebie zgłasza:
a. przygotowuje się do ważnego wystąpienia,
b. ma poczucie dużej szansy, które chce wykorzystać, lub zagrożenia, którego chce uniknąć,
c. towarzyszy jej przekonanie o swojej niewystarczalności – „sam nie jest w stanie zmierzyć się tym zadaniem”,
d. taki kontakt wyzwala dużą dozę zaufania,
e. co często owocuje rodzajem – jak zwał, tak zwał – chwilowej otwartości i bliskości.
A zamierzeniem takiego spotkania są dwa rezultaty: produkt (opracowana mowa) oraz psychiczna gotowość klienta do poprowadzenia wystąpienia.
Jak więc widzicie, nie patrzę na tego typu sytuację, tak ja to często jest przedstawiane – w kluczu podejrzliwości, czy jakiejś machiawelicznej wykładni wedle której, ten od współczesnej alchemii, spec od socjotechnik, mebluje klientowi w głowie i uczy sztuczek, które mają zadziałać na nieświadomych słuchaczy.
Jak opisałem powyżej, moje podejście jest inne, a dodatkowo bardzo realistyczne – wychodzę z prostego założenia: jak czuję ból zęba idę do stomatologa, a jak zarastam, udaje się do barbera, i tak samo jak mam ważne wystąpienie udaję się do ghostwritera.
Innymi słowy zakładam, że żyjąc we współczesnym, złożonym społeczeństwie czasami potrzebuję skorzystać z usług osoby, która profesjonalnie mi pomoże. Zaradzi, podpowie, a na pewno podniesie mój poziom efektywności na wyższy poziom.
Zauważcie „optyka podejrzliwość” sprowadza całe myślenie o takim procesie do obrazka egzaminu szkolnego i podrzucania ściągi – pilniejszy/lepszy podsuwa rozwiązanie głupszemu. To podejście do ghostwritingu jest dość prostackie i wsteczne, ale też – w istocie – do korzystania z usług wszelakiego rodzaju.
A dla mnie tego typu rozmowa to…
s p o t k a n i e.
Co mam na myśli?
Dla samego siebie zrobiłem prosty rysunek, który ilustruje poziom zaangażowania w taki proces. Czasami przyjmuje on to, co zilustrowałem puntem „A” – ktoś tylko oczekuje napisania gotowej mowy, więc jest tam tylko 100% mojego udziału i spotkania nie mam. Ale najczęściej, i to najbardziej lubię, są to rozmowy, gdzie spotkamy się w połowie (punkt „B”),
wtedy dialog oscylujemy w pograniczu obopólnego, wysokiego zaangażowania i w tym czasie wydarza się coś zupełnie magicznego. Tworzy się coś więcej, niż sam byłbym w stanie dać od siebie drugiej osobie. Wyzwala się rodzaj synergii, która nie tylko owocuje pomysłami na wystąpienie, ale co ważniejsze powstają pomysły które (jak to nazywam) są rozwinięciem linii papilarnych mojego klienta.
Takie idee są autentyczne, pochodzą z jego „tu i teraz”, odkrywają ciekawe pokłady refleksji danego mówcy, słowem podczas takiego spotkania rodzi się coś unikatowego. Powtórzę – dużą frajdą jest pracować w takim układzie.
- Wykorzystanie humoru przez Reagana
W tym zakresie Reagan rzeczywiście był mistrzem, a lekka i dowcipna formuła była immanentną cechą jego wystąpień. Znakiem rozpoznawczym jego stylu prezentacji. Można zauważyć, że humor jako dość specyficzna forma kontaktu przejawia się w jego aktywności w kilku fenomenach. Oto trzy podstawowe przejawy.
Po pierwsze, prezydent Reagan często w swoich wystąpieniach stosował anegdoty.
I tu dla przykładu przywołam kilka (trochę już znanych) ilustracji z tego zakresu.
Kiedyś podczas swojego wystąpienia powiedział: „Pewna kobieta zapytała Gorbaczowa:
– Kto wynalazł komunizm – naukowcy, czy politycy?
Zapytam z przekonaniem odpowiedział:
– Politycy.
No właśnie, odparowała ta pierwsza:
– Naukowcy wcześniej zrobili by eksperyment na myszach”.
Innym razem do swojego wstąpienia wtrącił taki żart:
„Tego dowcipu nie opowiadałem Gorbaczowowi, otóż jak wiecie w Związku Radzieckim na zakup samochodu czeka się 10 lat. Przechodzisz przez złożony proces, a na początku musisz zapłacić.
I oto coś takie przytrafiło się pewnemu facetowi: wyłożył swoje pieniądze, a sprzedający wyciągnął kalendarz i powiedział:
– „Dobrze, przyjdź za dziesięć lat dokładnie w tym dniu, a otrzymasz swoje auto”.
Na co ten pierwszy – „Ale mam przyjść rano, czy wieczorem?”.
– „A co to ma za znaczenie?” odrzekł sprzedający.
– „Cóż, dla mnie ma i to duże, bo hydraulik przychodzi rano”.
Jak widać temat komunizmu, ZSRR-u, czy też postaci Gorbaczowa był wątkiem często eksponowanym w wystąpieniach. Ale nie tylko, bo oto podczas jednego ze swoich wystąpień Reagan przytoczył taką anegdotę:
„Ta historia dotyczy gościa, który jechał wiejską drogą. Spoglądając w boczne okno zobaczył biegnącego kurczaka. A ów kurczak biegał tak szybko, jak jechał jego samochód 45 mil na godzinę. Facet niewiele myśląc wcisnął gaz do 60 mil, a kurczak biegnie razem z nim. Kierowca przyjrzał mu się dokładnie i zauważył, że ten ma trzy nogi. Na tyle go to zainteresowało, że lekko zwolnił i jechał za pędzącym drobiem, który właśnie skręcił i biegł w kierunku wioski. Tam zatrzymał swój samochód i spytał napotkanego rolnika:
– Czy widział pan pędzącego kurczaka?
– Tak, odparł zapytany.
– A, czy ja zwariowałem? Czy on miał trzy nogi?
– Tak, to mój kurczak, ja hoduję trójnożne kurczaki.
– Dlaczego? – pyta kierowca.
– No cóż, ja lubię udko kurczak. Moja mama lubi udko i też mój dzieciak lubi i mieliśmy dość walki o nie przy naszym stole.
Na co kierowca pyta dalej – a jak ono smakuje?
– Nie mam pojęcia, jeszcze nigdy żadnego nie złapałem”.
Tyle przykładów, a teraz jeden komentarz uczestnika tych wystąpień.
John Negroponte, ambasador USA przy ONZ oraz zastępcą doradcy prezydenta USA do spraw bezpieczeństwa narodowego, wspominał tak te spotkania:
„Niezmiennie zaczynał każde posiedzenie od najnowszego dowcipu jaki usłyszał. Na opowiadaniu dowcipów upływało nam co najmniej pięć do siedmiu minut codziennego, półgodzinnego spotkania. Przechowywał je nawet w szufladzie. Jednak – dodaje Negroponte – rozpocząwszy spotkanie od żartów, Reagan stawał się jak najpoważniejszy i był świetnie do wszystkiego przygotowany”.
Tak więc posługiwanie się anegdotami to pierwszy przejaw poczucie oraz wykorzystywania humoru.
Drugi przejaw poczucia humoru Reagana, to spontaniczne tworzeniu sytuacji komicznych.
Ten fenomen poczucie humoru można dostrzec chociażby w sytuacji, gdy Reagan pokazał slajdy z zdjęciami nawiązującymi do wizyty i spotkania z Gorbaczowem. Komentując jedno z nich powiedział:
– „Wtedy kazałem napisać Gorbaczowowi 100 razy: „Nie będę oszukiwał”, „Nie będę oszukiwał”.
Innym razem rozpoczynając swoje wystąpienie rzucił w stronę publiczności:
„Jak mawiał król Anglii – Henryk VIII do każdej ze swoich sześciu żon: „Nie zajmę wam wiele czasu”.
Podczas ważnego spotkania przywołał postać jednego z Ojców Założycieli i powiedział:
„Prezydent Washington rozpoczynając tę tradycję w 1790 roku przypominając narodowi, że przeznaczeniem władzy jest utrzymanie świętego płomienia wolności, który jest powierzony w ręce narodu amerykańskiego. Dla naszych przyjaciół z prasy, którzy przywiązują dużą wagę do szczegółów dodam, że na własne uszy nie słyszałem tego, aby to George Washington mówił te słowa”.
Jak więc widać, nie same anegdoty, ale też tworzenie czegoś ad hoc. Rodzaj spostrzegawczości i refleks ku temu, by dostrzec szansę w nadarzającej się okoliczności i stworzyć zabawną sytuację.
Przejaw trzeci, to częste stosowanie riposty.
W tym miejscu, dla ilustracji kolejne dwa przykłady.
W czasie kampanii 1980 roku jeden z dziennikarzy przypominał mu jego obietnice wedle której ustąpi jak pogorszy mu się pamięć. Na takie dictum Reagan łagodnie odparł: „A proszę mi przypomnieć… kiedy to powiedziałem?”.
W czasie debaty z kandydatem demokratów Walterem Mondale’ą prowadzący spotkanie zapytał: czy nie uważa, że w wieku 74 lat nie jest za stary by zajmować najpoważniejsze stanowisko na planecie. Reagan odpowiedział:
– „Nie chcę by wiek kandydatów stał się tematem tegorocznej kampanii. Nie będę wykorzystywał do celów politycznych młodego wieku i braku doświadczenia mojego przeciwnika”.
Po jakimś czasie Mondale wyznał: „Dokładnie 2 sekundy po odpowiedzi Ronalda wiedziałem – przegrałem te wybory!”.
Tyle moich refleksji po wspomnianym filmie, a każdy z was przechodząc kiedyś przez Aleje Ujazdowskie zobaczy pomnik Reagana, niech wspomni tabliczkę z mottem, którą na początku swojej prezydentury postawił sobie na biurku, a brzmiało ono tak:
„Człowiek może osiągnąć wszystko co zechce, jeśli nie dba komu zostanie przypisana zasługa”.