Ostatnio przeczytałem tekst Pani, która zajmuje się tematem „marka osobista”. Całość szła w stronę: markowe buty, zegarek, garnitur, nawet… hobby. Słowem, prosta recepta na pustostan w ładnym opakowaniu. Brak twórczej pasji, na rzecz markowych spinek. Osobowościowe nic, ale… ładna apaszka. Jak to przeczytałem – wybaczcie – zebrało mnie na torsje (ciało w swoich odruchach nie kłamie!).
Bo czy nie jest tak, że to Jobs zrobił „jabłko”, ale noszenie „jabłka” nie zrobi z ciebie Jobsa? Daje słowo, że auto można oblepić tysiącem „jabłuszek”, ale w środku nawet nie drgnie, ba… znajdziesz tylko kwaśny jabcok.
W mojej ocenie kluczem do budowanie osobistej marki jest persona, a nie metka.
Tyle w temacie, to była jedna myśl Marka.
Ps.1. Na koniec refleksja natury teologicznej. Kult metki rodzi gorliwego wyznawcę – jak mawiał Wojciech Młynarski – którego czoło nie zostało zmącone myślą.
Ps.2. Czy strategia kreowania marki w wydaniu owej Pani jest nieskuteczna? Tego nie powiedziałem, bo dla wielu odbiorców – a i owszem jest. Dlaczego? Już o tym pisałem…