• profesor Stanisław Czachorowski

To, o czym chciałbym Wam opowiedzieć, można by zacząć tak: „Jak ośmioletnia, mała Basia postanowiła iść na studia”. Posłuchajcie…

Uniwersytet to niezwykłe miejsce. Tu postęp spotyka się z wiedzą i tradycją. Opasłe księgi, togi, gronostaje i poważni profesorowie. Słowem – splendor.

Kiedy byłem w wieku Basi, chodziłem do wiejskiej szkółki, która mieściła się w starym dworku. Klasy były przechodnie, a na przerwach zbieraliśmy się na uroczym drewnianym ganku z widokiem na jezioro. W salach stały wysokie kaflowe piece, a w jednej z nich był dziwny i tajemniczy otwór w ścianie. Jego przeznaczenie zrozumiałem, dopiero gdy do szkoły przyjechało objazdowe kino na motorze z przyczepką.

Do samej szkoły miałem dwa kilometry. Często skracaliśmy drogę i wtedy, w okresie jesieni, nasze buty i nogawki były mocno zabłocone.

Pamiętam, że już wtedy interesowałem się przyrodą. Zaglądałem do małego strumyczka, szukając wodnego życia. Czytałem książki o polskich wyprawach na pustynię Gobi w poszukiwaniu skamieniałości.

Po dwóch latach przeniosłem się do miasta, a potem poszedłem do dobrego liceum w Płocku. Tam uczyliśmy się chemii przy prawdziwych laboratoryjnych stołach, w pracowni biologicznej były mikroskopy. W tym czasie rozczytywałem się w literaturze science fiction. Lubiłem książki Stanisława Lema, rozmyślałem o życiu w Kosmosie i marzyłem, by z wyprawą badawczą polecieć na Marsa.

Poszedłem na studia biologiczne i zainspirowany wodnymi bezkręgowcami pod okiem dobrego naukowca rozpocząłem pracę w kole naukowym, zająłem się chruścikami. I tak moja pasja badawcza sprawiła, że zostałem na uczelni. I w końcu odkryłem, że te kłódki, które zbierałem w rzece jako przynętę na haczyk u wędki, to chruścik Potamophylax rotundipennis.

No dobrze, a teraz przesuńmy się nieco na osi czasu. Jest 2010 rok. Wtedy to powierzono mi organizację pikniku naukowego „Noc Biologów”. To naprawdę duży wysiłek, setka pokazów i wykładów, w które zaangażowanych jest ponad 50 pracowników i doktorantów. Powiem szczerze, wadziłem się z pytaniem:„Po co marnować czas i wydawać na to pieniądze? Wkładać ten cały wysiłek w aktywność, która nie zalicza się do kariery. Bo ani to zajęcia dydaktyczne ze studentami, ani publikacje naukowe,
z których nas rozliczają”.

Ale… Na zaproszenie przyjechało ponad 500 uczniów i jak się okazało – czasem docierali z dalekich miasteczek i wsi. I wiecie, jak było podczas pierwszej „Nocy Biologów”? Uczniowie odwiedzali laboratoria, spotykali się z naukowcami. Przez mikroskop oglądali życie w kropli wody. Ba, izolowali DNA z cebuli.

Widziałem ich zachwyt. Patrzyłem na spontaniczne reakcje, gdy oglądali pijawki, np. takie: „bleee, jakie to wstrętne”, lekką odrazę, ale też zaciekawienie. W pewnym momencie, zapytałem, jak im się podoba, a mała, ośmioletnia Basia powiedziała: „Proszę pana, ja chcę być studentką i studiować na uniwersytecie”.

I właśnie wtedy zrozumiałem – misją profesora jest budzenie i podtrzymywanie ciekawości, bo ona jest siłą, która porusza ludzi ku poznaniu i odkrywaniu. A jej istotna składowa to zachwyt nad nieznanym światem.

Kończąc moją historię, powiem Wam, że czekam na tę małą Basię. Pewnie niedługo powinna się tu pojawić, bo to już ten czas. Zapewne niebawem skończy liceum. A po studiach może poleci na Marsa w poszukiwaniu tajemnic świata i życia w Kosmosie? Pomacha mi wtedy przez internetowe okienko i powie: „Panie profesorze, nie znalazłam tu chruścików, ale są tu inne, fascynujące formy życia”.

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ O PROJEKCIE >>>