Co to jest katastrofa? To sytuacja, gdy podczas przyjęcia trafisz na mężczyznę, który lubi tańczyć, ale… nie potrafi. Wielka trwoga, ba – dolegliwy, tępy ból spadnie nieuchronnie na każdego, kto nieopatrznie wpadnie w ręce człowieka, który lubi (daną rzecz), ale nie potrafi (jej robić). Przykładów można mnożyć: zamiłowanie do gry na fortepianie podczas wspólnego biesiadowania, połączone z brakiem słuchu; pasja kulinarna gospodyni domu, której to (pasji) nikt jakoś nie podziela; czy wreszcie mowa publiczna osoby, która lubi perorować na forum, ale nie potrafi.

Już na pierwszy rzut oka widać, że lubienie czegoś to nie wszystko. Owszem, to warunek sine qua non, do rozwoju, ale nie wartość sama w sobie. Sądzę, że dość łatwo wskazać różnicę między rozmiłowanym amatorem a dobrym zawodowcem. Ten drugi wie jak to się robi, ma pewną wprawę, kunszt i znawstwo. Zresztą, wielu z nas miało doświadczenie gry w piłkę na podwórku. Kochaliśmy to, ale nikt – pozostając w zdroworozsądkowej ocenie siebie – nie powie: „jest/byłem piłkarzem”.

Chęć, czy lubienie czegoś jest dobrym startem, ale nie metą. To fundament, ale nie cała budowla. Owszem były: a. okresy w historii i b. miejsca w przestrzeni społecznej, gdzie chęci wystarczały. Mawiano: „Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”. Ale w owym okresie, konkurencja prawie nie istniała, a o kryteriach oceny, na przykład do awansu, prawie nie myślano, zaś wymogi składane przed aplikantem były liche. Jednak czasy się zmieniły. Po 1989 roku doświadczyliśmy przejścia: od gospodarki sterowanej w wolny rynek – gdzie kluczem jest konkurencja, z systemu monopartyjnego w demokratyczny – gdzie podstawą jest wolny głos wyborcy, o który trzeba się starać. Słowem, wszyscy trafiliśmy w środowisko, gdzie my i nasz tancerz powinniśmy… umieć.  Jesteśmy w miejscu, gdzie kompetencje, wiedza, kwalifikacje mają znaczenie. Ale (by ktoś nie posądził mnie o naiwność lub doktrynerstwo) wszystko, co powyżej opisałem wcale nie oznacza, że czasami nie trafimy na takie oto kwiatki. Co mam na myśli?

Siedzę sobie w domu poselskim z dwoma wybrańcami narodu. W którymś momencie rozmowa schodzi na wystąpienie byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego, które delikatnie mówiąc było słabe. Komentując je powiedziałem: „Ale, przecież wtedy Pan prezydent mógł powiedzieć, cytując Winstona Churchilla – Sukces polega na tym, by przechodzić od porażki, do porażki nie tracąc entuzjazmu! Czyli – nie traćmy entuzjamu!”.

Na co jeden z posłów nachylił się do mnie i z rozbrajającą szczerością powiedział: „Proszę Pana, a kim dla mnie jest Churchill?”.

Jak widać – nie wszędzie liczą się kompetencje, nie wszędzie króluje dobór na zasadzie wiedzy. Tancerz bardzo lubi, ale …

P.S. W następnym wpisie opowiem o tym, jak rozwijać wiedzę i umiejętności w opowiadaniu historii, ale to, tylko dla chętnych.