Ostrzeżenie. W poniższej treści znajduje się jeden, malutki wulgaryzm, czytelnicy powyżej 18 roku życia wchodzą na własną odpowiedzialność. Ale, jeżeli ktoś już się zdecyduje, to, primo – sam przyzna, że zastosowanie zamiennika stępi wymowę historii, secundo – nie pożałujesz fatygi. Więc do dzieła. Podczas ostatnich warsztatów jeden z uczestników tak rozpoczął swoje STORY, posłuchajcie:
Na naszym osiedlu domków jednorodzinnych wszyscy dbamy o czyste powietrze. Pewnego razu przechodzę obok budynku i widzę, że z komina wydobywa się czarny dym. Myślę sobie – „nie jestem ani aktywistą, ani furiatem, ale muszą coś zrobić”. Podejmuję męską decyzję. Wchodzę przez bramkę i dzwonię. Drzwi otwiera mi wysoki mężczyzna. Ja, bez zbędnych formalności: – Proszę pana, ale tak nie może być. Pan smrodzi w całej okolicy, niech pan zobaczy co się dzieje!
Mężczyzna popatrzył na mnie i niespodziewanie powiedział: „Zapraszam do środka”. Trochę mnie strach obleciał, ale cóż, chcąc nie chcąc idę za ciosem. A on kieruje nas wprost do piwnicy, myślę – co tu się święci? Prowadzi mnie w stronę pieca i mówi:
– „No niech pan zobaczy czym palę. Kupiłem ekogroszek i nie potrafię wytłumaczyć dlaczego tak jest. Już napisałem do nich reklamację”.
Wiecie jak zareagowałem? Zrobiło mi się strasznie głupio i zacząłem się składać jak scyzoryk: „Przepraszam, niech mi Pan wybaczy. Głupia sprawa posądziłem pana o palenie byle czym, a tu proszę.”. Na co on: „Nic nie szkodzi, nie ma sprawy. Zrobiłbym podobnie”.
Pożegnaliśmy się w przedpokoju i zamknąłem drzwi. Kierując się w stronę bramki myślę – „ale się wygłupiłem”. Otwieram bramkę i widzę jak z lewej nadjeżdża rowerzysta. Gdy tylko mnie zobaczył krzyknął w moją stronę: „Czym palisz, ty chuju???”. I tak to była moja historia.
A morał jest dość oczywisty. Dobre intencje niewątpliwe są dobre, ale potrzebujesz jeszcze dwóch rzeczy: wiedzy o danym zagadnieniu i twardego tyłka. A wtedy i tylko wtedy twoje społeczna misja z pewnością się powiedzie”.
A teraz wyjaśnię powód zamieszczenia historii z pikantnym szczegółem. Otóż całkiem niedawno mój znajomy, który dowiedział się czym się zajmuje, po wygłoszeniu kilku uprzejmości rzucił: „To, coś takiego jak współpracownica … (tu padało nazwisko znanego psychologa). Przecież te jej metaforyczne gadki są tak teatralne, że aż mnie mdli.”.
Cóż, w naszej praktyce jest wprost odwrotnie – nie mdli ale wywołuje apetyt. Powód?
Często podkreślam, że historia „wywodzi się z życia, imituje życie i wpływa na życie”. Dwa pierwsze elementy sprawiają, że jest ona ciut nieuczesana, rozwichrzona. To nie teatralia, czy wystudiowana przemowa, bo wszelkie widoczne zabiegi dokonywane nad treścią kończą się fatalnie. Owe „męczenie palców” w materii przekazu przyjmuje często postać: pretensjonalności, czyli aspirowania do czegoś większego niż się jest. Manieryzmu, czyli stylizowania się w swojej wypowiedzi na kogoś, lub coś innego. Trąci bijącym po oczach wystudiowaniem i sztucznością. Zaś STORY, przynajmniej to jakiego uczymy, to jakby podsłuchana rozmowa w kawiarni, czy żywy dialog z przyjacielem przy piwie. Dlatego też myślę, że ojcowie retoryki nie na darmo uczyli Ars est celare artem!
Naszym celem jest język potoczny, autentyzm, a jeżeli potem dodamy puentę, która będzie gęsta, ciekawa i intelektualnie ostra, to masz już przekaz z górnej półki. Górnej, choć do niej (przynajmniej wprost) nie aspirowałeś, bo przecież wiesz, że ars est…
Marek Stączek
A tak z innej beczki. Zaczyna się wiosna, pora wskoczyć na rower!