Dzisiejszy wpis można by zacząć od aprobującego zawołania – „Brawo, brawo Panie!”, lub złowieszczego: „Jak jedna Pani do szuflady schowała wielu panów”, jednak ja tak nie rozpocznę, bo a nuż ktoś z Was mógłby zarzucić mi, że w mało elegancki sposób, ba… więcej – zupełnie niezgrabnie – próbuję wpisać się w panoramę 8 marca. A ja przecież – ze wszech miar – chcę tu merytorycznie.
Więc, o co mi chodzi? Otóż, na naszych oczach, powoli, ale jednak rozkręca się kampania prezydencka. I tak, w zeszłym tygodniu, na wyborczym spotkaniu miała swoje wystąpienie pani Paulina Kosiniak-Kamysz. Oczywiście – ważne zastrzeżenie – nie zajmuję się tu polityką, oceniam sam speech: jego strukturę, pomysł narracyjny, sposób prezentacji, etc., i uważam, że owo wystąpienie było wyróżniająco dobre. Ciekawie skrojone, z pomysłem przygotowane, sprawnie powiedziane, słowem – widać, że wreszcie ktoś (to smutna refleksja nad poziomem wystąpień w polityce) odrobił lekcje. Zresztą popatrzcie tylko na sam wstęp, bo ten niezawodnie podpowiada mi, czy ktoś wie o co chodzi w komunikacji z dużą grupą odbiorców, tak jak zakończenie mówi wiele o wytrwałości i utrzymaniu pracy do samego końca. Więc sięgnijmy do wstępu.
„Witam wszystkich serdecznie, na jednym z najważniejszych dla mnie spotkań. Na wstępie chciałam serdecznie podziękować wszystkim tu obecnym, za to kochani, że jesteście. Za to, że jesteście z Władkiem, za to, że jesteście razem z nami. Serdecznie dziękuję. Jeżeli pozwolicie, chciałam przeczytać Wam SMS z 14 września 2019 r.
– Cześć kochanie, przepraszam, nie dałem rady rozmawiać, dopiero teraz skończyłem spotkanie i pędzimy na kolejne. Jak się macie moje dziewczyny? Jak nasz maluszek kochany? Wszystko w porządku? Nie mogę napatrzeć się na ostatnie zdjęcie, które przesłałaś, jak Zosia pięknie dźwiga główkę. Kocham Was nad życie i wiesz, że to wszystko robię dla Was. Myślę o Was moje dziewczyny, całuję Zosię w czółko, i jestem na wieczorną kąpiel.
I tak w skrócie wyglądała u nas druga połowa ubiegłego roku. Władka prawie nie było. To była wyczerpująca psychicznie i fizycznie kampania parlamentarna, ale wyczerpująca i dla niego i dla nas. Dla mnie i dla Zosi. Widywaliśmy się krótko, prawie tak krótko jak wpisy na twitterze. Władek przemierzał Polskę z północy na północ, ze wschodu na zachód, ale jak tylko mógł zbaczał z drogi żeby zdążyć na kąpiel Zosi”.
Wiem, że treść przelana na papier nie brzmi tak, jak zabrzmiała ta w sali, gdzie mówiła Pani Kosiniak-Kamysz, ale ja (słuchając tego w necie) od razu poczułem, że to dobre STORY. Historia, która poruszyła czułe struny, a jednocześnie nie była ckliwa. Mówi o wartościach, ale nie epatuje duszną podniosłością, i nie przygniata patosem.
No dobrze, tyle relacji z wyborczego spotkania, natomiast ja chciałem poczynić dwie drobne obserwacje.
- Pierwsza, wzmiankę o jaskółce, która może uczyni wiosnę, bo uwaga – wreszcie ktoś zaczyna mówić dobrze.
- Druga, przenosząc całą tę sytuację na praktykę, można podsunąć przepis na dobry wstęp do prezentacji. Więc notujecie proszę: primo – zastosuj gadżet (w tym wypadku telefon z którego był czytany SMS), oraz secundo – opowiedz ciekawe story. I? – zapyta ktoś. I wystarczy. Tyle i tylko tyle, by w ciemnej szufladzie schować całe zastępy „zawodowych” oratorów.
Oczywiście, całe to zdarzenie – pośrednio – mówi nam wiele o jakość kultury oralnej. O stanie mów publicznych w naszym kraju, dlatego też muszę już kończyć. Muszę dobiec z życzeniami dla pięknej strony ludzkości, bo już nieodparcie ciągnie mnie do krwawego zwarcia z moim osobistym przeciwnikiem – paździerzową prezentacją!
Marek Stączek, zajadły wróg paździerzowych prezentacji.
zdj. źr. Polska Times