„Ambiwalencja emocjonalna”- pierwszy raz termin ten usłyszałem na studiach, a było to na zajęciach z psychologii społecznej. Wykładowca powiedział mniej więcej tak: „Ambiwalencja emocjonalna to stan przeżywania (jednocześnie) dwóch przeciwstawnych uczuć. To tak, jakby twoim nowym, bardzo drogim samochodem, w górach, jechała twoja osobista mamusia – teściowa. Nagle… widzisz coś niepokojącego. Droga się urywa, a ona z łoskotem leci w przepaść! To, co teraz czujesz to ambiwalencja. Dotkliwe poczucie straty i przejmująca radość!”.
Dlaczego o tym wspominam? Otóż, uczestnictwo w konferencji zorganizowanej przez „Puls Biznesu” i to, co tam zobaczyłem, pchnęło mnie w stan ambiwalencji. Wysłuchałem sześciu prezentacji, które mówiąc oględnie były dość kiepściutkie, a mówić wprost – były cienkie… jak barszcz. Początkowo mnie to smuciło, potem irytowało, pod koniec drażniło. Ale… był też komponent pozytywny (niezbędny, by mówić o ambiwalencji). Po cichu, gdzieś w głębi duszy (może ciut złośliwie) myślałem: „Nie jest źle, jest jeszcze dużo do roboty”.
PS. To setny wpis na naszym blogu, oby następny (o ile nadejdzie) opowiadał o pozytywnych zmianach w naszym „tu i teraz”.