Autoironia – cztery korzyści, pod trzema warunkami.
Po ostatnim tekstem „Depresja i humor” nawiązującym do Joanny Kołaczkowskiej przeczytałem komentarz czytelniczki:
„Gdy byłam na występie Joasi słyszałam opowiadania i żarty często zbudowane z bólu i zranień. I wiedziałam o co jej chodzi. To było obśmiewanie wielu przykrych słów, które otrzymała od rodziców, przyjaciół i rówieśników w szkole. Każdy żyje jak umie i radzi sobie ze zranieniami jak umie. Kochałam ją, bo miała blizny jak i ja. Ona je obśmiewała, ja też je obśmiewam, ale zapomnieć nie jest łatwo. Różne są tego konsekwencje. Przeróżne… między innymi jakaś choroba, na przykład depresja”.
Bez dwóch zdań, powyższa wypowiedź to opis ożywczego, odnawiającego doświadczenia, które możliwe jest w spotkaniu z osobą autoironiczną. I właśnie ta wypowiedź skłoniła mnie do zastanowienia się nad tematem – „autoironii”, lub dokładniej – autoironii w aspekcie prezentowania, czy też szerzej – edukacji. Tak więc zacznijmy, ciut onirycznie.
Śnisz. Mówisz na forum przed dużą publicznością, która jest wyraźnie rozweselona, ba – widać, że bawi się sednie. Wszyscy śmieją się z… ciebie (jeżeli jesteś mężczyzną to – z wydatnego brzuszka, wyraźnych zakoli, czy misternej zaczeski, lub jeżeli jesteś kobietą – z cellulitu, grubych ud, czy dodatkowej fałdy na brzuchu). A ty? A ty, widząc ich reakcję jesteś bardzo, ale to bardzo zadowolony/a. Nieprawdopodobne? Ależ nie, bo to właśnie jest sednem autoironii. Tu za przedmiot drwiny obierasz nie kogoś innego, ale siebie – twoje słabości i przywary, wpadki i niepowodzenia. Greckie pochodzenie słowa podpowiada nam: „autos” – sam + „eironeia” – kpina. Więc można by powiedzieć, że wybierając taką drogę, w całej rozciągłości idziesz pod prąd poglądu – „osoba prezentującej się na forum powinna eksponować same pozytywy, atuty i osiągnięcia”. Jest oczywiste za tą koncepcją kryje się założenie – „będą słuchać, gdy będą podziwiać”, a tu jest inaczej – „będę słuchać, bo poczują jakąś prawdziwość w kontakcie”.
Autoironia to wystawienie na pokaz tego, co zazwyczaj skrzętnie ukrywane, to odsłonięcie kurtyny, gdzie nie ma sceny, ale jest garderoba.
I jak się okazuje, Joanna Kołaczkowska do budowania swoich satyrycznych programów, dowcipnych skeczy, często sięgała po taki motyw. Wystarczy tylko przypomnieć… kury, która w nocy zostawiła na jej twarzy „łapki”. Węża, który oplatał okolice jej brzucha, czy wyczuwalny brak przerwy między pośladkami a udami. Te, oraz inne motywy: problemy w relacjach damsko-męskich, w kontakcie z teściową były materiałem, który przerabiała w trybach autoironii.
Oczywiście, żeby sięgnąć po taką formułę potrzebujemy trzech predyspozycji. Pierwsza – poczucia wartości – „to” mi nie ujmuje. Druga – odwagi, by publicznie „to” powiedzieć i wreszcie trzecia – twórczości, by zgrabnie, lekko i dowcipnie o „tym” powiedzieć.
Te trzy – nic mniej, nic więcej, bo przecież: można mieć ugruntowaną i wysoką samoocenę, ale nigdy się nie odważyć, lub posiadać wysokie poczucie wartości oraz odwagę, by z siebie zakpić, ale sposób (w zamyśle komiczny) okazuje się… szkolny… pretensjonalny, lub … mało twórczy, słowem – nic ze skrzącego polotu, jakim odznacza się humor.
Dla przykładu musiały wystąpić te trzy by:
- w rozmowie dowcipna Maria Czubaszek mogła rzucić od niechcenia – „Ma urodę nienachalną”, lub
- ksiądz prof. Tischner mógł powiedzieć: „Idę spać. Proszę mnie nie budzić pod żadnych pozorem. Chyba że zniosą celibat – wtedy natychmiast”, lub
- prezentujący na forum menadżer, gdy nagle zdał sobie sprawę – „ma rozsunięty zamek w spodniach”. Spokojnie spojrzał w to miejsce, chwycił suwak i wolno przesuwając go w górę, powiedział: – „Nie o taką prezentację tutaj chodzi”, a następnie – bez cienie zmieszania i utraty pewności przyszedł do dalszej części swojej wypowiedzi.
Konstatując – kunszt autoironiczny rodzi się w triadzie: wartość – odwaga – humor, i poza nią nie występuje.
Ale jeżeli te trzy się spotkają, to mamy szansę na to, by doświadczyć magii w czystej postaci. Magii, którą będzie czuć i widać w co najmniej czterech wymiarach.
Po pierwsze, zobaczymy jak ludzie śmieją się z… siebie, a poprzez to dotykają tematów „wstydliwych” i – w jakimś sensie – uczą się, jak się z nimi mierzyć oraz jak o nich mówić.
Po drugie, pewnie nie muszę dowodzić, że taki styl uczenia/prezentowania wyzwala chęć podążania za takim mówcą – bo „wreszcie znalazł się ktoś autentyczny i odważny”. Dodajmy tylko, że on (prezenter posługujący się autoironią) wyraźnie dystansuje napuszone towarzystwo wybitnych mówców bez skazy.
Po trzecie, między uczestnikami takiego spotkania rodzi się unikalna wieź – bo zupełnie niespodziewanie okazuje się, że łączy nas bardzo wiele. Wiele z tego, co nas krępuje, o czym nie lubimy mówić. A tu, ktoś w bardzo sprytny sposób tworzy z nas jakąś „radosną wspólnotę niedoskonałych popaprańców”.
Po czwarte, i to widzę bardzo wyraźnie podczas prowadzonych warsztatów z wystąpień publicznych, w momencie gdy dzielę się przypadkiem publicznej wpadki, z uczestników szkolenia „schodzi cieśnienie”. Okazuje się że – „on też tak ma”.
Należy zaznaczyć, że motyw autoironiczny w prezentacji, prowadzeniu spotkania/ szkolenia, to ruch w ściśle określonym dwutakcie. Takt pierwszy – ruch w dół. Dodajmy – twój ruch w dół, który robiony jest świadomie i celowo, by w takcie drugim pociągnąć w górę (ich pociągnąć w górę).
Czy ryzykowne? Owszem. Jak wszystko, co ma wartość w życiu … jest ryzykowne.
PS. 1. Całkiem niedawno zwiedzałem miasteczko w Apulli, gdzie jedna z uliczek nosiła nazwę „Via Narciso”. Dodam, że w niektórych środowiskach, taka mocno uczęszczana. A warto by wpuścić tam trochę ożywczej autoironii, jak na przykład…
Prowadząc warsztaty dla kadry zarządzającej KGHM-u i usłyszałem o wybornej inicjatywie pod nazwą „Karczma”. Wieczór, gdy pracownicy zbierają się na biesiadę podczas, której drwi się ze wszystkich. Wchodzisz w to miejsce z biletem „nie możesz się obrażać”. A tam żartują z szefów, drwią z obecnych polityków, śmieją się dyrektorów. Słowem, w czystej postaci idea średniowiecznego karnawału – „świat wywrócony na opak”.
Szef jednej huty, który mi o tym opowiedział wspominał, jak na takie spotkanie zaprosili swoich klientów, przedstawicieli z Japonii (którzy akurat byli z wizytą w Polsce). Dla tych drugich, było to nie do wyobrażenia – publiczne żartowanie z przełożonego.
No właśnie, to jest piękne w naszej zachodniej kulturze – pomysł wywróconego świata. W naszym świecie istnieje stałe zapotrzebowanie na ironię skierowaną na siebie.
Odbiorcy uwielbiają mówców, którzy mają dystans do siebie. Publiczność lubi słuchać tych, którzy są autoironiczni, natomiast… szerokim łukiem omijają napuszonego gąsiora Teodora – mówcę Narcyza.
PS. 2. Dla tych, co nie zdążą na warsztat szkoleniowy fragment książki pt. „Riposta i humor w wystąpieniu”. Sponsor – Audioteka: tutaj